sobota, 8 marca 2014

Opowiadanie pierwsze i ostatnie

Opowiadanie napisane 2 lata temu bez miesiąca. Jestem zadowolony z jego fabuły, a jeżeli chodzi o styl - dupy nie urywa. Pierwsze i ostatnie, bo, mimo prób, nie napisałem więcej nic na podobnym poziomie. Albo nie udało się nakreślić zadowalającej mnie fabuły (brak cierpliwości: szybko porzucałem jakiś koncept), albo ugrzązłem w jakimś martwym punkcie podczas pisania (brak cierpliwości: wcześniej nie dokończyłem szkicu opowiadania). To tyle o mojej niedoli.



1.

-Dobry wieczór, śpiochu - powiedział Adam uśmiechając się do żony.
-Cześć, kochanie. Nie patrz tak na mnie, prowadzisz samochód - Po chwili Ewa dodała -długo spałam? Wydaje mi się, że całe wieki.
-Istotnie, powinnaś tak się czuć. Przez pięć godzin spałaś jak zabita.
Adam był zmęczony trasą, jechał od 6 godzin z krótkimi postojami. Postanowił zajechać do najbliższej stacji, wypić tam kawę i ewentualnie coś przekąsić. Celem ich trasy było morze. To ich drugi wyjazd jako małżeństwa. Pierwszym była podróż poślubna do Paryża na tydzień. Adam obawiał się, że najlepsze chwile z Ewą przeżyje właśnie tam, potem będzie już gorzej. Przecież małżeństwo to niewola. Takie głosy słyszał zewsząd, tuż przed ślubem i tuż po nim. W jego przypadku małżeństwo niewiele zmieniło. A jeśli zmieniło, to na lepsze. Ewa wydawała mu się z dnia na dzień piękniejsza, z dnia na dzień kochał ją bardziej. Dopił kawę i wyrzucił papierek po hot-dogu. Już miał wsiadać do auta, kiedy wpadł na pewien pomysł.
-Poprowadzisz? - Zapytał żonę.
-Słucham?
-Wsiadaj za kółko. Jest wpół do czwartej nad ranem, ruch natęży się dopiero o szóstej. A została godzina drogi do celu.
-Adam... Uczyłeś mnie jeździć na placu, teraz to kompletnie co innego. - odpowiedziała Ewa.
-Będę siedzieć z boku. Poza tym jestem zmęczony, myślę że bezpieczniej będzie jeśli ty poprowadzisz. Albo zróbmy kilka godzin przerwy. -To przekonało Ewę. Obecność męża w aucie dodawała jej pewności siebie. Poza tym nie miała zamiaru zgadzać się na kilkugodzinną przerwę. Chciała jak najszybciej poczuć morską bryzę. Uwielbiała morze.
Adam siedząc obok obserwował drogę. Po paru minutach odpłynął w objęcia Morfeusza. Ewa skupiła całą swoją uwagę na prowadzeniu auta.

Ostre świtało raziło go w oczy. Nie wiedział co to takiego. Odróżniał jakieś niewyraźne kształty. Głowa bolała go przy każdym dźwięku, który go skądś dobiegał. Najpierw nie wiedział, co to za dźwięk, jednak zaraz zrozumiał, że ktoś daleko rozmawia. Nie, nie daleko. Dość blisko. Coraz bliżej. Słyszy słowa. Ktoś mówi do niego. Rozbudził się na tyle, by pojąć sens słów.
-Słyszy mnie pan? Panie Adamie? Proszę kiwnąć głową jeśli mnie pan słyszy.
Adam kiwnął głową. Ból głowy sprawił, że chciał, by głos natychmiast zamilkł. I niech światło zniknie. Dajcie mi spać, pomyślał. Żadne z jego życzeń nie zostało spełnione. Był zdezorientowany. Otworzył oczy szerzej. Kontury nabrały ostrości. Zobaczył człowieka w białym fartuchu z małą latarką w ręku. Rozejrzał się. Leżał na łóżku. Nic nie rozumiał.
-Gdzie ja... - urwał. Nie dał rady. Ból zakłócał mu percepcję.
-Spokojnie panie Adamie. Jest pan w szpitalu. Nazywam się Ryszard Rysz i jestem doktorem. Miał pan wypadek. Ma pan połamane 3 żebra i obojczyk. Poza tym kilka niegroźnych stłuczeń, w tym jedno na głowie. Pański stan zdrowia określam na stabilny. Myślę, że...
-Co sss... Eeo.
-Słucham?
-Eee... wwa. - wydusił z siebie Adam.
-Pańska żona leży 2 sale obok. Na razie nie może pan się z nią zobaczyć. To oddział intensywnej terapii. - oznajmił doktor. Jednak Adam ostatniego zdania już nie słyszał. Ponownie odpłynął.

Stoi sam pośród kilka pojedynczych drzew. Mroczny krajobraz spowija mgła. Zupełna cisza, co odbiera za zwiastun nadchodzącej burzy. Ta burza pozostawi po sobie zniszczenia. Trwałe zniszczenia. Po niej nie wzejdzie słońce. Zostanie zniszczone. Odczuwa niepokój. Słyszy jakiś ruch za sobą. Obraca się. Widzi swoją żonę. Stoi tyłem do niego.
-Nie zauważyłam. Nie zauważyłam. Nie zauważyłam... - powtarza Ewa bez końca. Adam chce zapytać czego nie zauważyła, jednak nie może. Nie potrafi wydobyć z siebie głosu. Wtem żona odwraca się. Zamiast oczu ma puste oczodoły z których sączy się krew.
-NIE ZAUWAŻYŁAM!

Adam budzi się z krzykiem zlany potem. Dyszy ciężko. Przy każdym wdechu odczuwa straszny ból w żebrach. To tylko zły sen, myśli. Próbuje przypomnieć co się wydarzyło. Jaki wypadek? Kiedy? Rozmyślania przerwały skrzyp otwieranych drzwi. Wszedł doktor.
-Dzień dobry. Od dawna pan nie śpi? - zapytał.
-Dzień dobry... Trochę. - odpowiedział Adam bez pewności siebie. Stracił zupełnie poczucie czasu. Nie wiedział ile spał i od kiedy nie śpi.
-Spał pan dwa dni. Dziś mamy 3 kwietnia 2012. roku. Jak się pan czuje?
-Gdzie jest moja żona? - zapytał Adam.
-Pani Ewa... Nie miała tyle szczęścia, jej stan zdrowia jest znaczenie gorszy. Zapadła w śpiączkę. Rokowania nie są najlepsze. Jej szanse na przeżycie oceniamy na pół na pół. Doznała poważnego urazu głowy, obrzęk się nie zmniejszył od czasu wypadku. Pęknięte żebro naderwało płuco. Ponadto ma kilka złamań. Robimy co w naszej mocy.
Po usłyszeniu diagnozy stanu zdrowia żony, Adam nie był w stanie nic powiedzieć. Gapił się tępo w doktora. Nagle pamięć powróciła i ciężar prawdy spadł na niego jak grom z jasnego nieba. Wiedział. To on powinien walczyć o życie, nie jego żona. To był jego pomysł. To on ją namawiał. To on dał jej kluczyki. Potem wsiadł do samochodu. Jako pasażer. I tutaj film się urywa. Przypomniał mu się sen. Może na drogę wybiegł jeleń, a Ewa nie zdążyła zareagować? Przyczyna wypadku nie była jednak istotna. Stało się.
-Chcę ją zobaczyć. Natychmiast. Proszę. - powiedział Adam z nutką rozpaczy w głosie.
-Musi pan teraz odpoczywać...
-Proszę! - mąż Ewy nie dawał za wygraną.
-Dobrze. Zawiozę pana tam na wózku inwalidzkim. Przez parę dni nie można panu chodzić. Proszę tu chwilkę poczekać na mnie. - powiedział doktor i wyszedł.

Miała przyczepione do ciała kabelki. Jej twarz osłaniała maska tlenowa. Z tyłu dobiegało go miarowe pik...pik...pik. Siedział przy łóżku. Trzymał żonę za rękę. Wyglądała tak samo kiedy spała w drodze nad morze. Zapadł w pamięć mu tamten obraz. Jadąc, zerkał co chwilę na żonę. Pomyślał wówczas, że wygląda jakby nie żyła. Wiedział, że jest inaczej, jednak jego myśli podążyły tym torem. Oczy naszły mu łzami. Wiedział, że to niedorzeczne, odgonił zaraz te myśli i jechał dalej. Teraz Ewa też spała. Zwykły sen mógł się zamienić w każdej chwili w wieczny spoczynek. A wszystko przez niego. Ewa zawsze miała rację. Nie chciała kierować. Jakim głupcem był, że tego nie przewidział... Gdyby mógł tylko cofnąć się w czasie... Albo oddać swoje życie w zamian za powrót do zdrowia żony. Nie chciał żyć jeśli jego żona nie przeżyje. Po co robić coś, co nie ma sensu? A sensem jego życia była Ewa. Przyłożył czoło do jej dłoni roniąc łzy. Miał zaciśnięte powieki. Po karku przyleciał go zimny powiew. Poczuł zapach siarki. Otworzył oczy. Nie był w szpitalu. Otaczał go mrok. Mrok z koszmaru. Nie możliwe by spał. Czuł jak łza spadła mu na nadgarstek. Mimowolnie spuścił wzrok na rękę. Zamiast dłoni żony trzymał martwego kruka. Odrzucił go odruchowo. Wtedy zobaczył wielką przepaść. Zaczynała się w miejscu, w którym stało wcześniej łóżko. Bał się odwrócić. Siedział jak sparaliżowany. Wtem usłyszał głos w swojej głowie.
"Jeśli jesteś w stanie poświęcić życie... by uratować życie... wkrocz w nicość, która rozpościera się przed tobą. Największą ofiarą jest... Ofiarowanie siebie."
Adam rozumiał słowa. Rozumiał je doskonale. Poczuł dziwny, irracjonalny spokój. Ogarnęło go szczęście. Wstał, rozłożył ręce i dokonał największej ofiary.

<Klap!>
-Halo! Panie Adamie!
Otworzył oczy. Nic nie rozumiał. Dlaczego leży na ziemi? Skąd ta krew na jego koszulce?
-Proszę leżeć, zaraz przyniosę zimny okład. Proszę się nie ruszać - powiedział doktor Ryszard. Po czym zwrócił się do pielęgniarki:
-niech pani dopilnuje, by nie ruszał się z miejsca.
-Nic mi nie jest, tylko... co się stało właściwie? - zapytał pielęgniarkę Adam.
-Siedział pan przy łóżku żony. Nagle pan wstał... podniósł pan ramiona jakby chciał kogoś mocno objąć i padł. Niefortunnie uderzył pan nosem w szafkę przy łóżku. Możliwe, że złamał pan sobie przy tym nos. - Adam dotknął nosa. Poczuł ból. Faktycznie, mógł być złamany. Wrócił doktor Ryszard z okładem.
-Zaskoczył nas pan. Rozłożył pan ręce jak w Titanicu i runął przed siebie. Potem stracił pan przytomność na kilkanaście sekund. Musiałem przyłożyć panu z liścia na pobudzenie. Nie powinienem był pozwalać wychodzić panu z łóżka...
-Yhm... Przepraszam. Jakby ktoś pytał, powiem że wyszedłem bez pozwolenia. - wymamrotał Adam, wciąż zastanawiając się nad... czym to właściwie było? Wizja? Objawienie? Halucynacja? Musi odpocząć. Podniósł się. Doktor asekuracyjnie trzymał go za ramię. Spojrzał na żonę. Leżała tam. Spojrzał na jej dłoń.
-Jej palec! Poruszyła palcem! - krzyknął Adam. Lekarz spojrzał na dłoń Ewy. Leżała bezwładnie. Sprawdził wykresy na monitorach. Bez zmian.
-Panie Adamie... Niestety przewidziało się panu. To się zdarza w takich sytuacjach - przekonywał go doktor Rysz.
-Doktorze - odezwała się pielęgniarka stojąca przy jednym z ekranów nadzorujących. - Proszę spojrzeć na to - wskazała na monitor.
-Wielkie nieba! Jak to możliwe? – doktor Ryszard nie zaadresował tego pytania do konkretnej osoby. Wiedział bowiem, że jedyną poprawną odpowiedzią jest „cud”. Adam przyglądał się biernie, nic już nie rozumiał.        

      
       Ewa otworzyła oczy. Raziło ją światło. Uśmiechnęła się.
-Cześć - powiedziała do męża.
-Wróciłaś... Nie było Cię całe wieki, kochanie - powiedział Adam ze łzami w oczach.
-Och, chyba ktoś tu się za mną stęsknił - zaśmiała się Ewa. Adam poczuł, że coś kapnęło mu na nadgarstek. Odruchowo spojrzał dłoń. Krew. Kiedy podniósł rękę do nosa, zauważył na podłodze coś czarnego. Pochylił się, by temu się przyjrzeć. Była to ostatnia rzecz jaką zobaczył za życia. Było to pióro kruka.

Nie było zapachu. Nie było dźwięku. Nie było smaku. Nie było czucia. Była wszechobecna i nieskończona czerń. Nic w niej nie było. Pustka. Została świadomość. Jestestwo. Już rozumiał. Nie umarł od razu po złożeniu ofiary. Chciał, w zamian za poświęcenie siebie, powrotu żony do zdrowia. Stan zdrowia Ewy był odwrotnie proporcjonalny do stanu zdrowia Adama. Kiedy Ewa zupełnie wyzdrowiała, on umarł.
"Poświęcenie całkowite jest świadectwem odwagi i miłości. Twoje imię zostanie zapamiętane. Nagrodą za czyn jest wybór życia po śmierci. Decyzja należy do ciebie."
Adam nie słyszał tych słów. Nie były to słowa. Żaden ze zmysłów niczego nie zarejestrował. Jego świadomość po prostu poszerzyła się o znaczenie tych słów. Nie zastanawiał się długo. Wiedział czego chce. Chce do żony. Nieważne jak. Chce być z nią na Ziemi. Wtem otrzymał jeszcze jeden przekaz. Jego sens zawiera się w słowie „powrócisz”.


2.

Stała przed przejściem dla pieszych. W godzinach szczytu nie łatwo było przeciąć główną ulicę. Poczuła wibracje telefonu, który miała w kieszeni spodni. To Albert. Czego może chcieć?
-Słucham?
-Cześć. Jestem teraz na pogotowiu z Maćkiem. Spadł z huśtawki. Nic mu nie było, ale kiedy się podnosił, siedzisko wciąż było w ruchu i uderzyło go w tył głowy. Będzie miał kilka szwów. Doktor zapewnił mnie, że to nic groźnego - poinformował rzeczowym tonem mąż.
-O Boże. Oby się nie mylił. Każde uderzenie w głowę jest groźne...
-Przecież wiem. Muszę kończyć - powiedział Albert i bez pożegnania rozłączył się. Ewa słuchając złych wieści zwolniła kroku. Po rozmowie stanęła w miejscu, trawiąc to co przed chwilą usłyszała przez telefon. <Biiiiip!> Wzdrygnęła się. Skonstatowała, że stoi na pasach i blokuje ruch. Zeszła czym prędzej. Ruszyła do domu ze wzrokiem utkwionym daleko przed siebie.
Nie wiedziała co ze sobą zrobić, tak bardzo się denerwowała. Chodziła po domu, co chwilę podchodząc do okna. Na podjeździe w dalszym ciągu nie było samochodu. Zaledwie piętnaście minut temu dzwoniła do męża. Powiedział jej, że z synem wszystko w porządku. Wychodzili wówczas ze szpitala. Mieli zajechać jeszcze do apteki po maść, którą przypisał doktor. Zadzwonił telefon stacjonarny. Dobiegłszy doń, chwyciła za słuchawkę.
-Słucham? - zapytała Ewa lekko dysząc.
-Dzień dobry. Mówi Edyta Nowak, opiekunka Maćka z przedszkola. Czy wie pani coś o jego stanie zdrowia?
-Tak. Rozcięcie nie jest groźne. Ma kilka szwów, ale lekarze zapewniają, że nic mu nie będzie.
-Och, co za ulga. Bardzo się martwiłam. Zapewne pani syn został na obserwacji w szpitalu? - zapytała opiekunka.
-Mąż właśnie wraca z Maćkiem do domu. Powinni być niebawem.
-To doprawdy świetne informacje! Pani syn mocno krwawił... co za szczęście, że to nic poważnego.
-Głowa to najbardziej ukrwiona część ciała... nic dziwnego, że było dużo krwi - powiedziała Ewa.
-Nie wiedziałam tego. Bardzo dziękuję za informacje o Maćku. Uspokoiła mnie pani... Do widzenia.
-Dziękuję za troskę. Do widzenia - pożegnała się Ewa. Odłożyła telefon. Podeszła do okna. Wciąż ich nie ma... Postanowiła zadzwonić do męża. Wyjęła telefon i w tym samym momencie samochód podjechał pod dom. Wyszła na zewnątrz. Albert z ich synkiem byli już przy furtce.
-Cześć, mamo - powiedział Maciek znużonym głosem.
-Cześć, synku. Bardzo się o ciebie martwiłam – powiedziała.
Syn nie odpowiedział. Wyglądał na osłabionego.
-Zrobili mu całą serię badań, jest zmęczony. Kupiłem maść, która przyspieszy proces gojenia się rany - powiedział Albert i dał żonie reklamówkę z apteki. Ewa zrobiła kolację i położyła syna spać. Zasnął po przyłożeniu głowy do poduszki.
Maciek przespał niemal dwa dni, budząc się na krótko by zaspokoić podstawowe potrzeby. Trzeciego dnia, kiedy Ewa przyniosła mu do łóżka laptopa i kilka gier, zapytał:
-Kiedy wrócę do przedszkola?
-Za parę dni - odpowiedziała matka.
-Ale już mi nic nie jest. Chcę wyjść z na podwórko – nalegał.
-Jeszcze parę dni, synku - odparła Ewa. Maciek włączył właśnie nową grę, która całkowicie zaabsorbowała jego uwagę. Ewa postanowiła zostawić syna w spokoju i zająć się obiadem. Wychodząc z pokoju usłyszała głos syna.
-Cholernie mi cię brakowało.
-Co powiedziałeś? – zapytała zaskoczona.
-Co? - rzucił nie odrywając wzroku od ekranu. Najwidoczniej się przesłyszałam, pomyślała Ewa. Zeszła na dół i zaczęła obierać ziemniaki.

Po tygodniu Maciek wrócił do przedszkola. Jego stan zdrowia pozwalał na to już parę dni wcześniej, ale Ewa wolała dmuchać na zimne. Tego dnia po obudzeniu się poczuła dziwną pustkę. Przyzwyczaiła się do obecności syna w domu. Po porannej toalecie poszła w szlafroku do kuchni. Sprzątnęła miskę po płatkach, które jadł Maciek na śniadanie. Spojrzała na kalendarz. Wydarzenia ostatnich dni pochłonęły ją na tyle, by nie myśleć o przeszłości. A dziś 4 kwietnia. Wyjrzała przez okno by ubrać się adekwatnie do pogody. To, co zobaczyła było obrazem jej nastroju. Zachmurzone niebo, deszcz i porywisty wiatr. To jej odpowiadało. Przy takiej aurze nikt nie wychodzi z domu bez konieczności. Chyba, że ktoś bardzo tęskni za zmarłą osobą. A tym bardziej, jeśli dziś jest rocznica śmierci tej osoby. Dlatego pójdzie na cmentarz. To już 10 lat. Wszystko się zmieniło przez tą dekadę. Jakby Adam odchodząc, zabrał ze sobą szczęście. Nie potrafiła żyć bez niego. Bynajmniej nie tak jak dawniej. Wytarła wilgotne oczy i wzięła się w garść. Przebrała się, dopiła zimną już kawę i wyszła.

-Adam... - głos jej się załamywał. -Dlaczego nie zabrałeś mnie ze sobą?       - mówiła szeptem patrząc na zdjęcie miłości jej życia, które umieszczone było na nagrobku. Liść spadł na grób. Pochyliła się by go zrzucić na ziemię. Wziąwszy liść, spojrzała na płytę grobu z ciemnego marmuru. Była mokra od deszczu. Zobaczyła swoje odbicie. Pomyślała, że znacznie się zestarzała. Pojawiły się zmarszczki. Papierosy robią swoje, pomyślała. Pierwszą paczkę kupiła podczas powrotu z pogrzebu męża. Wypaliła ją w parę godzin. Przez 4 lata puszczała z dymem paczkę dziennie. Potem zaszła w ciążę. Rzuciła nałóg bez problemu. Spojrzała na liść, który od paru minut trzymała w ręku. Okazało się, że to nie był liść. To było czarne pióro. Silny podmuch wiatru wyrwał je z jej palców. Poszybowało daleko i zniknęło z pola widzenia. Zaraz deszcz przestał padać. Rozpogodziło się. Złożyła parasolkę i ruszyła w stronę domu.
Przygnębienie się pogłębiło kiedy wróciła do domu. Za godzinę wróci mąż. Albert. Była z nim ze względu na syna. Nie kochała go. I bynajmniej nie było jej z nim dobrze. Przed ślubem żyła z innym Albertem, ten po ślubie źle ją traktował. A ona była słaba. Zbyt słaba. I dała się poniżać, usługiwała mężowi. Spełniała każdą jego zachciankę, byle tylko nie doszło do kłótni. Wiedziała, że przeciwstawienie się Albertowi źle się kończy. Dochodziło nawet do tego, że budziła się z siniakami... To były początki ich małżeństwa. Teraz nauczyła się zachowywać jak należy. Choć bardziej czuła się jak wytresowany pies. I tak też była traktowana. Zgadzała się na to, bo kochała Maćka całym sercem. Myśli Ewy błądziły między najbliższymi jej osobami. A nie było ich wiele. W końcu zapadła w sen. Obudził ją dźwięk zamykanych drzwi. Wrócili, a ona nie zrobiła obiadu. Poszła ich przywitać.


-Cześć! - rzuciła z uśmiechem. Albert zdejmował jeszcze buty. Nie odezwał się. Maciek był już w drodze do swojego pokoju, jednak na widok mamy zatrzymał się na schodach.
-Cześć, mamo! Dzisiaj w przedszkolu nauczyłem się literki "R"! Jak "reinkarnacja"!
-Jak co? - spytała zdziwiona.
-Jak "rekin" i "racja". Jak... jak... "Ro..." - ostatniego wyrazu nie usłyszała, syn wszedł do pokoju i zamknął drzwi. Albert poszedł do kuchni. Spojrzał na pusty stół.
-Liczyłem, że zrobisz mi obiad - powiedział.
-Robię. - powiedziała Ewa niepewnym głosem. Podeszła do lodówki i wyjęła porozbijane już kotlety schabowe.
-Właśnie. "Robisz", a nie "zrobiłaś". To duża różnica. Gdzie byłaś do tej pory?
-Byłam na cmentarzu. Dzisiaj rocznica śmierci Adama. - odparła.
-I co z tego? Trup jest dla ciebie ważniejszy od rodziny? - zapytał Albert. Ewa spuściła wzrok. - Odpowiedz, do cholery!
-Rodzina jest najważniejsza. - było stać ją tylko na szept. Oczy Ewy zaszły łzami.
-Głośniej. I patrz mi w oczy. - zażądał mąż. Wykonała polecenie. Mąż poszedł się przebrać. Potem włączył telewizor i czekał. Wzięła się do pracy. Pierwsze kotlety były już gotowe. Nakryła do stołu i podała jedzenie. Sama nie była głodna. Poszła na górę, zajrzała do Maćka i poinformowała go o obiedzie. Następnie poszła do sypialni i położyła się do łóżka. Zawiesiła wzrok na kubku z niedopitą herbatą. Czuła się źle. Dlaczego godzi się na takie traktowanie? Przecież mogłaby zabrać syna daleko stąd i zakończyć ten chory związek. Od śmierci Adama tylko pół roku można zaliczyć do szczęśliwych dni. Dawały nadzieję na nowe, dobre życie. Jednak to było złudne szczęście, zapoczątkowało bowiem ono kolejne lata bólu. Owy dobry czas zaczął się kiedy poznała Alberta. Było im razem dobrze. Kiedy Ewa miała chandrę, co zdarzało się często, Albert był przy niej. Rozmowa z nim pomagała jej. Zamieszkali razem po połowie roku znajomości. Wszystko zmieniło się miesiąc później, kiedy Ewa zaszła w ciążę. A dokładniej od dnia kiedy poinformowała o tym męża. W ten dzień Albert był w dobrym nastroju. Wieść o dziecku wprawiła go we wściekłość.
-Żartujesz sobie?! Tylko tego nam brakowało. Usuń ciążę - rozkazał.
-Nie usunę choćby nie wiem co - powiedziała Ewa pewna siebie. Albert wymierzył jej siarczysty policzek. Była w szoku. Wybiegła z domu. Wróciła po 2 dniach. Wówczas mąż ją przeprosił. Rozmawiali długo, udało jej się dojść do porozumienia z Albertem w kwestii urodzenia dziecka. Postanowili też wziąć ślub cywilny. Z rozsądku.
Z odrętwienia wyrwało ją pukanie. Do sypialni wszedł Maciek.
-Obiad był pyszny. Tak dawno nie jadłem twoich kotletów - powiedział, po czym wyszedł. Ewa przez chwilę zastanawiała się czy dobrze słyszała. Jej syn powiedział, że smakował mu obiad? To do niego niepodobne. Ale jeszcze bardziej zaskoczyło ją drugie zdanie. Ewa poprzedniego dnia też robiła kotlety. Za dużo rozbiła schabu, więc dzisiaj dosmażyła resztę. A Maciek wczoraj zjadł prawie całego kotleta... Zastanawiała się czy nie pójść do niego i zapytać o co dokładnie chodziło. Pomyślała, że zrobi to przy najbliżej okazji. Tymczasem sięgnęła do szuflady szafki nocnej i wyjęła opakowanie tabletek nasennych. Wzięła dwie i popiła starą herbatą. Ułożyła się do snu. Wspominała dawne lata. Zasnęła z uśmiechem na twarzy i mokrą poduszką od łez.

Obudził ją telefon. Spojrzała na zegarek - 9:37. Podniosła słuchawkę.
-Halo?
-Dzień dobry. Mówi opiekunka Maćka z przedszkola, Edyta Nowak.
-Czy coś się stało? - zaniepokoiła się Ewa.
-Hmm... Raczej wszystko jest w porządku. Chyba niepotrzebnie dzwonię. Maciek... trochę się zmienił od kiedy wrócił do szkoły.
-Co pani ma na myśli?
-Zawsze był towarzyski, a teraz siedzi sam w kącie z zeszytem i coś pisze. Pisze, choć nie zna wszystkich liter... Raz udało mi się zerknąć przez ramię i zdążyłam przeczytać nagłówek. Brzmi następująco: "Zbiór dowodów ".
-To niemożliwe, skąd mój syn znałby takie słownictwo?
-Nie wiem, może wyolbrzymiam, ale jego zachowanie nie jest podobne do niego...
-Odbiorę dziś go wcześniej i pójdziemy do psychologa. Może czegoś się dowiemy. Dziękuję za telefon. Do widzenia - powiedziała Ewa.
-Do widzenia.

Albert wrócił do domu po pracy. Nikogo nie było. Kiedy zajechał po Maćka, wychowawczyni powiedziała, że matka go zabrała wcześniej. Tylko po co? I czemu ich jeszcze nie ma? Obawiał się najgorszego. Zabrała syna i uciekła. Sprawdził szafę - wszystko na swoim miejscu. Zarówno u jego żony jak i syna. Więc może wrócą... Postanowił nalać sobie whisky. Tak dla rozluźnienia. Dostał niedawno od znajomego butelkę Johny Walkera, trzymał ją na jakąś okazję, ale miał nieodpartą chęć wychylić szklankę trunku.

Ewa żałowała impulsywnie podjętej decyzji. Mogła zapisać Maćka na wizytę i przyjść w wyznaczonym terminie. Ale lekarz miał przyjąć tylko dwóch pacjentów, potem była jej kolej. Postanowiła poczekać i załatwić sprawę od razu. Spędziła z synem niemal 3 godziny w poczekalni. Kolejne 40 minut trwała rozmowa z psychologiem. A na koniec, już po wyjściu z gabinetu, dobiła ją pogoda - lało jak cebra, a przecież przyszli tu pieszo. Ewa zadzwoniła po taksówkę. Ściemniało się, wiedziała że mąż już wrócił z pracy. Nie wiedziała jak o wszystkim mu powiedzieć. I tak nie zrozumie... Podjechała taksówka pod budynek, w którym się znajdowali. Założyła Maćkowi kaptur na głowę i wyszli. Podała kierowcy swój adres jako cel jazdy. Potem już się nie odzywała. Im bliżej byli domu, tym większe było jej tętno. Płacąc za usługę zauważyła, jak drżą jej ręce. Wysiadła bez słowa. Wzięła syna za rękę i weszła do mieszkania.

Jej napięcie było niemal namacalne. Chciał jej jakoś pomóc. Ale na razie mógł tylko patrzeć. Po wejściu do domu usłyszał kroki. Zaraz pojawił się Albert z prawie pustą butelką whisky w ręce.
-Gdzie, kurwa, się podziewałaś?
-To długa historia… Byłam z Maćkiem u psychologa, bo… Jego wychowawczyni z przedszkola… Ona powiedziała mi… że coś złego się dzieje z… z nim – powiedziała załamującym się głosem, któremu blisko było do histerii.
-Jak śmiesz mnie okłamywać?! – zapytał po czym mocno spoliczkował żonę. Ewa zatoczyła się i by upadła gdyby nie Maciek, który pomógł utrzymać jej równowagę. Gdy jego matka już stała o własnych siłach, pobiegł szybko do kuchni. Nie wiedział dlaczego. Kiedyś w podobnej sytuacji pobiegł do pokoju i tam schował się pod kołdrę. Teraz jednak coś mu kazało postąpić inaczej.
Ewa była bezbronna. Mogła tylko oczekiwać kolejnego ciosu. Wiedziała, że nie skończy się na jednym uderzeniu, bowiem mąż w tym stanie upojenia nie miał hamulców. Zachowywał się jak zwierze, kiedy wpadał w furię.
-Myślisz, że możesz sobie ze mną pogrywać? Zabierasz mojego syna i wracasz w nocy? Już ja cię nauczę! – Podniósł butelkę whisky. Strach sparaliżował Ewę. Patrzyła tylko i czekała. Zasłoniła głowę rękoma. Wtem usłyszała brzdęk tłuczonego szkła. Potem krzyk. Po paru sekundach opuściła gardę i otworzyła oczy. Zobaczyła leżącego męża w szkle po rozbitej butelce. Z jego pleców wystawał kuchenny nóż. Chciała uciec jednak jej nogi były miękkie. Z trudem łapała powietrze. Albert zaczął się podnosić. Kiedy był na czworaka, na jego kark spadł cios. Maciek uderzył go młotkiem do rozbijania schabowych. Albert stracił przytomność.

-Już dobrze. Jestem przy tobie – usłyszała od syna. Wciąż tkwiła w tym samym miejscu. Powoli się uspokajała. Nie wiedziała ile czasu upłynęło. – Albert nie żyje. Szukałem tętna. Prawdopodobnie uderzenie w kark przerwało jego rdzeń kręgowy – dodał Maciek. Ewa przeniosła wzrok z syna na męża. Wystający z placów czarny trzon noża wygląda jak pióro, pomyślała. Jej syn zniknął na chwilę, po czym wrócił ze szklanką wody.
-Uratowałeś mi życie – powiedziała Ewa wciąż nieco oszołomiona.
-Adam kazał mi to zrobić – odparł Maciek. Ewa słysząc słowa syna, przypomniała sobie diagnozę psychologa. Schizofrenia.


3.

Kiedy pierwsza gruda piachu spadła na dębową trumnę, Ewa poczuła ulgę. Pomyślała, że jest personifikacją fatum małżeńskiego. Miała dwóch mężów, dwóch nie żyje. Ale jak różni to byli mężowie i w jakże odmiennym stanie emocjonalnym żegnała ich po raz ostatni. Ma też syna, którego będzie odwiedzać regularnie. Wie, że odległość do zakładu psychiatrycznego, w którym Maciek się znajduje jest duża. To nie pozwoli zaspokoić potrzeby kontaktu z synem. Tym bardziej, że Ewa sprzedała samochód. I tak nie miała prawa jazdy, a opłaty były wysokie. Nie widziała sensu by opłacać ubezpieczenie auta, które stoi pod domem. Środkiem transportu do miasta, w którym znajduje się jej syn będzie autobus albo pociąg.
Wracając z pogrzebu, zahaczyła o Urząd Pracy by się zorientować w ofertach. Albert zostawił jej w spadku pięć tysięcy złotych spadku, jednak nie chciała roztrwonić tej kwoty zbyt szybko. Postanowiła, że następnego dnia złoży CV o pracę na stanowisku kasjerki w nowopowstałym markecie. Odwiedziła też trafikę, by kupić lokalną gazetę. Spodziewała się wzmianki o zabójstwie Alberta. Obawiała się małej sensacji, ale jeśli ogólnokrajowy dziennik na pierwszej stronie umieszcza zdjęcie jej syna, któremu towarzyszy krzykliwy nagłówek "ZABIŁ OJCA W OBRONIE MATKI"... nie wróży to nic dobrego. Jej wzrok napotkał kolejny tytuł pośrednio dotyczący jej osoby: "HEROICZNY CZYN CZY MOŻE BESTIALSTWO?". Poczuła się przytłoczona. Odwróciła się tyłem do stoiska z gazetami o tematyce informacyjnej i społeczno-politycznej. Na przeciw znajdowały magazyny popularno-naukowe. Jej wzrok zatrzymał się na miesięczniku traktującym o psychologii: "CHARAKTERY". Nigdy wcześniej nie czytała tego pisma, ale rozkładówka przykuła jej uwagę. Tytuł artykułu niemal palił ją w oczy. "TEMAT NUMERU: CZY SCHIZOFRENIA MOŻE BYĆ SKUTKIEM REINKARNACJI?". Chwyciła gazetę i podeszła do kasy. Kupiła też papierosy i zapalniczkę.
Po pokonaniu niewielkiego odcinka, Ewa postanowiła usiąść na ławce w parku. Nie mogła wytrzymać, musiała przeczytać ten artykuł natychmiast.
           
Papieros się dopalał. Kiedy uniosła rękę, by przewrócić stronę, popiół spadł jej na spodnie. Strąciła go niedbale. Czytała dalej.
-Dzień dobry -usłyszała i niemal podskoczyła. Uniosła głowę znad lektury, zobaczyła kobietę. Skądś ją znała...
- Najmocniej przepraszam. Nie chciałam pani przestraszyć.
-Nie szkodzi... Dzień dobry - powiedziała Ewa nieco rozkojarzona.
-Jestem... Byłam Maćka opiekunką w przedszkolu.
-Ach tak. Rzeczywiście.
-Miałam do pani zadzwonić, ale chciałam trochę odczekać... Nie wiedziałam w jakim pani jest stanie, na pewno to było ciężkie przeżycie...
Ewę zastanowiło, o jakim przeżyciu mówi jej rozmówczyni. Śmierć męża czy umieszczenie syna w zakładzie dla umysłowo chorych? Tylko jedno z powyższych było ciężkim przeżyciem. Nauczycielka kontynuowała.
-U pani syna w szkolnej szafce znalazłam zeszyt... Już pani wspominałam o tym zeszycie, tak mi się wydaje.
-Co z nim? Mówi pani, jakby było w nim coś istotnego - powiedziała Ewa.
Była opiekunka Maćka wytłumaczyła o co chodzi. Ewa obiecała zjawić się jutro w przedszkolu i odebrać rzeczy z szafki syna. Najchętniej zrobiłaby to dzisiaj, ale nie chciała się narzucać. Kiedy została sama na ławce, wyjęła papierosa i wróciła do artykułu.

Snuła się po pustym domu. Teraz mieszkam sama, pomyślała. Zrobiło jej się smutno. Wyjęła z barku wódkę i zrobiła sobie drinka. Przeczytała jeszcze raz temat numeru "CHARAKTERÓW". Czy Adam mógł się odrodzić w postaci głosu w głowie jej syna? Czy dowie się tego kiedykolwiek? Miała taką nadzieję... Co zawiera zeszyt, który jutro odbierze? I kto zatytułował pierwszą stronę "ZBIÓR DOWODÓW"? Zapaliła papierosa i wyszła do ogrodu. Gwiazdy lśniły na firmamencie nieba. Widziała, że niektóre już nie istnieją, do Ziemi docierają jedynie ich promienie. Może tak samo jest z Adamem?

Obudziła się z lekkim kacem. Zeszła do kuchni napić się wody. Spojrzała na zegarek. Było pięć po dziewiątej. Wróciła na górę, by wziąć prysznic i się przebrać. Za oknem świeciło słońce, idealna pogoda na spacer. Wyszła. Do przedszkola miała niespełna dwa kilometry.

Po wymianie uprzejmości nauczycielka podeszła do jej prywatnej szafki i wyjęła stamtąd torbę.
-To wszystko, co było w szafce pani syna - powiedziała.
-Och, proszę się nie kłopotać. Interesuje mnie jedynie tajemniczy zeszyt. Reszta rzeczy może zostać tutaj, niech dzieci korzystają do woli - zaoferowała Ewa.
-Aha, w takim razie dziękuję. Na pewno dzieci chętnie skorzystają.
-To ja dziękuję, że nie bagatelizowała pani zeszytu o dość osobliwej jak na sześciolatka treści.

-Nie wiem sama... Przestałam czytać, kiedy dotarło do mnie, że może to być coś osobistego. Nie lubię się wtrącać w cudze sprawy.
-Rozsądne podejście. Jest pani bardzo inteligentną osobą. Gdyby wtedy pani nie zadzwoniła... być może wciąż bym nie była świadoma choroby Maćka. Jeszcze raz dziękuję. Za wszystko - powiedziała ze szczerą wdzięcznością Ewa.
-Doprawdy to nic takiego...
Pożegnały się. Ewa idąc korytarzem zerkała co chwilę na zeszyt. Kiedy wyszła z placówki, od razu rozejrzała się orientacyjnie w poszukiwaniu miejsca gdzie mogłaby w spokoju przejrzeć zawartość kajetu. Na rogu znajdowała się kawiarnia. Tam też skierowała swoje kroki.

Pierwsza strona zawierała tytuł, który był jej znany. Po przewróceniu kartki przeszył ją dreszcz. "Od Adama za pośrednictwem Maćka". Przeszło jej przez myśl, czy wyrzucenie zeszytu przed przeczytaniem reszty coś by zmieniło w jej życiu. Zapewne nie. Nie wiedziała jak bardzo się myliła. Przewróciła na kolejną stronę...

-Nie potrafię tego wytłumaczyć przez telefon... Znajdzie pan dzisiaj chwilę? Bym przyjechała... To naprawdę ważne - powiedziała do znajdującego się po drugiej stronie słuchawki lekarza. Ewa próbowała ze wszech miar przekonać go, że jej syn nie ma zwykłej schizofrenii. Tłumaczyła od pięciu minut na czym polega różni to co spotkało Maćka od zwykłej choroby psychicznej.
-Proszę bardzo. Jednak, zapewniam panią, diagnoza jest jasna. Wszelkie przejawy, syndromy wskazują schizofrenię. I jest to schizofrenia, może mi pani wierzyć na słowo - doktor próbował przemówić do rozsądku matki swojego pacjenta.
-Dzisiaj odebrałam zeszyt, z którego korzystał Maciek w przedszkolu. Myślę, że powinien pan go przejrzeć. Może to podda wątpliwości pana diagnozę - nie dawała za wygraną Ewa.
-Zatem niech pani przyjedzie. Dzisiaj będę w zakładzie do godziny osiemnastej. Chętnie rzucę okiem na zeszyt, który rzekomo może doprowadzić do przełomu w dziedzinie psychologii - powiedział z nutką sarkazmu doktor.
-Dziękuję. Bardzo dziękuję. Do zobaczenia.

Spakowała do torby zeszyt i gazetę, którą dzisiaj kupiła. Wzięła też dwie kanapki owinięte w papier śniadaniowy. Zamknęła drzwi na dwa spusty i poszła na dworzec. Miała w sobie tyle entuzjazmu, że nie wyobrażała możliwości odrzucenia przez doktora jej teorii. To nic, że przez telefon nie dał się przekonać, pomyślała. Rozmowa w cztery oczy plus zeszyt sprawią, że doktor zmieni zdanie. Będzie mu trudno to przyjąć, ale przecież prawdy nie można odrzucać. Nawet tej najtrudniejszej.

Poszła do recepcji, jednak nie musiała nic mówić. Z drzwi w połowie korytarza wyszedł doktor, z którym rozmawiała przez telefon. Poszedł jednak w drugą stronę.
-Panie doktorze! - zawołała Ewa.
-Ach, to pani. Proszę wejść do mojego gabinetu i zaczekać tam na mnie chwilkę. Muszę dokończyć obchód - powiedział i przytrzymał drzwi, z których właśnie wychodził.
Po kilku minutach wrócił. Usiadł za biurkiem.
-Może na początek przejrzę zeszyt? - zaproponował.
-Zanim go panu dam, powiem parę słów o jego zawartości. Są tam wspomnienia z życia mojego pierwszego męża, Adama. Kilka stron można potraktować jako pamiętnik. Opisany jest tam jego końcowy okres życia. Aż do ostatniego dnia. A także to, co stało się z nim po śmierci. Znajdzie pan tam też list, którego jestem adresatem. Wszystko jest w nim wyjaśnione. Charakter pisma ewidentnie wskazuje, że fizycznie autorem jest mój syn, Maciek. Jednak sam nie byłby w stanie napisać tego. Ma sześć lat... Ten zeszyt zawiera dowody, że głosem w głowie Maćka jest Adam. Proszę, niech pan się przekona - powiedziała i przekazała zeszyt doktorowi.
Doktor skwapliwie przejrzał "ZBIÓR DOWODÓW". Zamknął zeszyt, położył go na biurku i odchylił się w fotelu. Przez chwilę wpatrywał się w zamyśleniu w matkę swojego pacjenta. Ewa nie wytrzymała spojrzenia, spuściła wzrok i nagle przypomniała sobie o jeszcze jednej istotnej rzeczy. Wzięła torbę na kolana, rozsunęła zamek.
-Mam jeszcze coś, co może pana zainteresować. To artykuł z...
-Nie - przerwał jej doktor.
-Ale... to może być ważne - powiedziała Ewa.
-Powiedziałem nie. Niech pani nic już nie mówi. Teraz proszę posłuchać, co mam pani do powiedzenia. Ten zeszyt to stek bzdur. Nie wiem kogo pani chce oszukać. Nie ze mną takie numery.
-Przecież...
-Cicho, ja teraz mówię - doktor po raz kolejny nie dał dokończyć Ewie. - Paranoja indukowana. Czy mówi to coś pani? - zapytał.
-Nie, raczej nie.
-Już wyjaśniam. Jest to stan, w którym osoba blisko związana z chorym, wierzy bezkrytycznie w jego urojenia. Sądzę, że dobrze pani zrobi pobyt w naszej placówce, skoro myśli Maćka bierze pani za dogmat - powiedział doktor. - Chcę dla pani jak najlepiej - dodał życzliwie.
-Pan żartuje, prawda? Proszę powiedzieć, że to tylko żarty? - Ewa czuła jak ogarnia ją panika.
-Spokojnie... Leczenie nie potrwa długo. Myślę, że za tydzień, może dwa wypiszemy panią. Muszę jednak uprzedzić, że nie będzie mogła pani widywać syna. Przynajmniej przez pierwszy tydzień, potem może to się zmienić.
-Pan nie ma prawa! Nie zgadzam się! Oddajcie mi syna! - Ewa krzyczała. Cały stres, który w sobie dusiła, teraz z niej zaczął uchodzić w postaci gniewu. Rzuciła się na doktora. Nieudolnie okładała pięściami, ciągnęła za włosy, kopała. Potem wzięła krzesło i rzuciła. Trafiła w okno, szyba pospała się. Potem wzięła laptopa z biurka i gruchnęła nim o ziemię. Nagle drzwi się otworzyły. Personel zakładu nie musiał zaglądać i pytać, by wiedzieć co się dzieje. Dwóch mężczyzn chwyciło ją, kobieta ze strzykawką w ręku zbliżyła się do niej. W gabinecie doktora zapanował spokój.

Otworzyła oczy. Było ciemno. Próbowała się wyprostować, jednak coś ograniczało jej ruchy.
-Halo! Gdzie ja jestem? - zaczynała odczuwać klaustrofobię. Pomieszczenie było małe, bardzo małe. - Pomocy! Niech ktoś mi pomoże!
Nagle zapaliło się światło. Ewa zmrużyła oczy. Wszedł mężczyzna w białym fartuchu.
-Spokojnie. Nic pani nie grozi. Proszę się uspokoić. Jest pani w zakładzie dla chorych umysłowo. Proszę się nie martwić. Pani choroba nie jest poważna. A pani obecność tutaj, w izolatce, tłumaczy fakt zaatakowania doktora, którego pacjentem jest pani syn.
-Ale... dlaczego? - nagle pojęła wszystko. Jest w kaftanie bezpieczeństwa. Została tu zamknięta, bo w furii rzuciła się na doktora. - Co teraz ze mną zrobicie? - zapytała.
-Sprawa trafiła do prokuratury. Zostanie pani tutaj do czasu rozprawy. A potem wszystko będzie uzależnione od werdyktu sądu.
-To niemożliwe. Jestem zdrowa.
-Być może. Przejdzie pani odpowiednie badania. Tymczasem może pani widywać się z synem do woli, ma swój pokój na końcu korytarza. Dopóki diagnoza nie jest znana, traktujemy panią jako potencjalnie chorą umysłowo.
Doktor zaprowadził Ewę do jej pokoju. Zapoznał ją z regulaminem zakładu. Pierwszy tydzień będzie obserwowana i badana. Potem stanie przed sądem. Może stąd wyjdzie, może zostanie na dłużej.
Poszła zobaczyć się z synem. I z Adamem. Rzucili się sobie w objęcia. Rozmawiali długo. Wkrótce odbył się proces Ewy. Została uznana jako niepoczytalna i jej pobyt w placówce się przedłużył. Przedłużył się o lata. Jednak nie zakazano widywania jej się z synem. Zauważono, że ich wspólne spędzanie czasu dobrze wpływa na ich kondycję psychiczną.

Epilog

-Mogę napić się coli? - zapytał Maciek podczas obiadu.
-Nie, nie możesz. Cola wypłukuje wapno - odparła matka.    
-Ale Adam mówi, że nic mi się nie stanie!
-Adam, mógłbyś mi pomóc wychować syna. Chyba nie chcesz, żeby twoje kości nie miały w sobie minerałów.
-Masz rację, tylko kości ze mnie zostały - odpowiedział za pośrednictwem Maćka.
            Ewa zaśmiała się. No tak, jego ciało już dawno uległo rozkładowi, pomyślała. Dokończyli obiad w rodzinnym gronie. Teraz Maciek zwracał się do Adam per "tato", choć tylko w myślach rozmawiali. Tworzyli niespotykaną rodzinę. Składały się na nią trzy osoby, choć fizycznie było o jedną mniej. Nie przejmowali się tym. Nie obchodziło ich, że są traktowani jakby mieli coś nie tak z psychiką. Wiedzieli, że są zwykłą, kochająca się rodziną. Jedynym odstępstwem od normalności był brak klamek w drzwiach. To drobiazg. Najważniejsze, że było im razem dobrze. Ich ognisko domowe nigdy nie zgaśnie.



środa, 29 stycznia 2014

TAG: Zaksiążkuj nazwę bloga!

Inicjatorką zabawy jest My Paper Paradise. Pozwolę sobie skopiować od niej zasady:

"Zasady: Dobierz książkę do każdej litery nazwy twojego bloga. Jaką? Taką, która zapadła ci w pamięć, ulubioną, znienawidzoną, co tylko przyjdzie ci do głowy."

Tak w ogóle... 

Trainspotting. Jedna z nielicznych książek, którą przerwałem. Spolszczenie slangu kompletnie nie udane. Przekleństwo goni przekleństwo i o ile na początku podobało mi się, to potem zaczęło nudzić i irytować. Sama akcja jest wielowątkowa i niespójna. Książka nie ma wyraźnego początku, rozwoju akcji czy kulminacji. To takie reality-show ćpunów. O zakończeniu niewiele wiem, bo choć oglądałem film, to (mniej więcej) w momencie, w którym przerwałem książkę, zasnąłem. Na plus filmu zaliczam epizod Marka z czopkami w obrzydliwej toalecie. Poezja!

Anna Karenina. Słabość do rosyjskiej prozy daje znać o sobie. Ale cóż, obejrzałem najpierw ekranizację. Niewybaczalny błąd. Przeczytałem, bo ta powieść przydała mi się do pracy maturalnej. Przeczytałbym i tak, ale nieco później, a to było "na świeżo". Niemniej jest  to jedna z nielicznych pozycji romantycznych, która przypadła mi do gustu!

Kosogłos. Trzecia część trylogii Suzanne Collins. Trzymająca w napięciu, momentami wzruszająca i te zwroty akcji... Po prostu ciężko się oderwać. Tym bardziej, że koniec każdego rozdziału mówi czytelnikowi: "i co, w takim momencie chcesz przerwać?! czytaj dalej!". Tyczy się to całej trylogii. Ekranizacja pierwszej części Igrzysk Śmierci (niebawem premiera drugiej) była bardzo udana. Kolejna będzie świetnym pretekstem by odwiedzić kino.


Wilk stepowy. Jedna z ulubionych. Przeczytałem około miesiąca temu, a już mam ochotę sięgnąć po nią ponownie. Poza tym raz to za mało, by przyswoić prawdy zawarte w tej powieści. Niesamowita przygoda, która zmienia postrzeganie rzeczywistości. Wkrótce ją obszernie zrecenzuję, ale to po ponownym przeczytaniu. 


Opiekunowie. Kolejna pozycja, po która sięgnę po raz drugi. Na szczęście czytałem dawno, pamiętam ogólny zarys jedynie. Science Fiction/Horror - te klimaty. Powód, dla którego chcę przeżyć tę historię jeszcze raz? Jeden z bohaterów - pies. Wabił się Einstein. Imię mocno sugestywne, łatwo się domyślić, że co go wyróżniało na tle innych psów. To samo co Einsteina na tle ludzi - intelekt. Psi geniusz rozumie mowę ludzką, potrafi interpretować różne sytuacje i odpowiednie reagować, a to dodaje książce uroku. Dodam, że inteligentne zwierzę, to jeden z dwóch eksperymentów naukowych. Ten drugi nie był już tak udany...

Gospoda pod Królową Gęsią Nóżką. Ciekawa historia wiąże się z tą książką - kupiłem ją na wyprzedaży za 2,50zł. I to jest najlepszy dowód, że cena nie świadczy o jakości. Bardzo wartościowa powieść, jak każda zresztą Anatola France'a. Podejmuje tematy filozoficzne. Autor zderza ze sobą chrześcijaństwo i okultyzm za pomocą bohaterów (księdza i maga), nie narzucając przy tym żadnego z nich. A to wszystko dzieje się w malowniczej XIX-wiecznej Francji.

Ó 

Lolita. Niechętnie sięgnąłem po nią, bo wiedziałem że traktuje o pedofilii i to w pozytywnym tonie. Cóż, może i tak, ale bynajmniej ani przez moment nie czułem odrazy i chęci zamknięcia książki. Przeciwnie - z trudem zamykałem. Wręcz delektowałem językiem i stylem Nabokova. Zresztą, macie tu małą próbkę kunsztu pisarza:  "Lo-li-to: koniuszek języka robi trzy kroki po podniebieniu, przy trzecim stuka w zęby. Lo. Li. To. Na imię miała Lo, po prostu Lo, z samego rana, i metr czterdzieści siedem w jednej skarpetce. W spodniach była Lolą. W szkole – Dolly. W rubrykach – Dolores. Lecz w moich ramionach zawsze była Lolitą" .

Everville. Jedyna książka na literę E w mojej biblioteczce na lubimyczytac.pl. Zacząłem książką, której nie dokończyłem i taką też mam zakończyć? Pech! Tylko trzech książek nie dokończyłem i że też dwie z nich musiały tu się pojawić... Krótko o tej pozycji: typowa fantastyka. Podróż w świat snów. Lepsze to niż aniołowie i sztuczne niebo Kossakowskiej, ale epizod pedofilii (znowu pojawia się to zagadnienie - kolejny zbieg okoliczności?) był nie do przebrnięcia. Obrzydliwie dokładnie opisany stosunek podeszłego człowieka z chłopcem... 

sobota, 25 stycznia 2014

Start

Wypadałoby jakoś to zacząć... Może nawet lepiej niż tylko jakoś". Potem jakoś to będzie szło, ale teraz - byle nie jakoś. Pierwszego wrażenia dwa razy nie zrobię (a raczej: nie zrobi - mój blog). Mam na imię damian [koniecznie z małej litery, bo tak się przyjęło w sieci (np. e-mail nie uznaje wielkich liter), więc niech już tak zostanie - ale tylko w internecie (tu: odwet, bo poprawnie z wielkiej również)]. To tyle o mnie, reszta wyjdzie w praniu". W bębnie jest wszystko, stąd tytuł bloga. Właściwie tytuł jest tylko, powiedziałbym, roboczy, bo brak tytułu to trafny wybór (J.K., już niedługo) moim zdaniem. Skoro wszystko=nic, to zachowałem równowagę, bo to pierwsze będzie w postach, drugie jest w tytule. Och, wspaniale. To co jest w tym bębnie? Jakim bębnie, pewnie myślisz i chcesz cofnąć się kilka linijek (albo wyłączyć tego bloga). O! - czytasz dalej. Więc za mną.
Na blogu poruszę takie tematy jak literatura (posiadam konto na lubimyczytac.pl i czasami może być tak, że co skrobnę tam (np. recenzje, opinie) to i tu), muzyka (rap głównie, ale nie tylko), moje twory (literackie i muzyczne, nic ponadto) i przede wszystkim - przemyślenia (to ma taką ładną nazwę - felieton). Na powyższe tematy na pewno, a na jakie jeszcze? Czas i życie (inspiracja) pokaże. Mogą być często w tonie filozoficznym, przed czym ostrzegam.