Opowiadanie napisane 2 lata temu bez miesiąca. Jestem zadowolony z jego fabuły, a jeżeli chodzi o styl - dupy nie urywa. Pierwsze i ostatnie, bo, mimo prób, nie napisałem więcej nic na podobnym poziomie. Albo nie udało się nakreślić zadowalającej mnie fabuły (brak cierpliwości: szybko porzucałem jakiś koncept), albo ugrzązłem w jakimś martwym punkcie podczas pisania (brak cierpliwości: wcześniej nie dokończyłem szkicu opowiadania). To tyle o mojej niedoli.
1.
-Dobry
wieczór, śpiochu - powiedział Adam uśmiechając się do żony.
-Cześć,
kochanie. Nie patrz tak na mnie, prowadzisz samochód - Po chwili Ewa dodała -długo
spałam? Wydaje mi się, że całe wieki.
-Istotnie,
powinnaś tak się czuć. Przez pięć godzin spałaś jak zabita.
Adam
był zmęczony trasą, jechał od 6 godzin z krótkimi postojami. Postanowił
zajechać do najbliższej stacji, wypić tam kawę i ewentualnie coś przekąsić.
Celem ich trasy było morze. To ich drugi wyjazd jako małżeństwa. Pierwszym była
podróż poślubna do Paryża na tydzień. Adam obawiał się, że najlepsze chwile z
Ewą przeżyje właśnie tam, potem będzie już gorzej. Przecież małżeństwo to
niewola. Takie głosy słyszał zewsząd, tuż przed ślubem i tuż po nim. W jego
przypadku małżeństwo niewiele zmieniło. A jeśli zmieniło, to na lepsze. Ewa
wydawała mu się z dnia na dzień piękniejsza, z dnia na dzień kochał ją
bardziej. Dopił kawę i wyrzucił papierek po hot-dogu. Już miał wsiadać do auta,
kiedy wpadł na pewien pomysł.
-Poprowadzisz?
- Zapytał żonę.
-Słucham?
-Wsiadaj
za kółko. Jest wpół do czwartej nad ranem, ruch natęży się dopiero o szóstej. A
została godzina drogi do celu.
-Adam...
Uczyłeś mnie jeździć na placu, teraz to kompletnie co innego. - odpowiedziała
Ewa.
-Będę
siedzieć z boku. Poza tym jestem zmęczony, myślę że bezpieczniej będzie jeśli
ty poprowadzisz. Albo zróbmy kilka godzin przerwy. -To przekonało Ewę. Obecność
męża w aucie dodawała jej pewności siebie. Poza tym nie miała zamiaru zgadzać
się na kilkugodzinną przerwę. Chciała jak najszybciej poczuć morską bryzę.
Uwielbiała morze.
Adam
siedząc obok obserwował drogę. Po paru minutach odpłynął w objęcia Morfeusza.
Ewa skupiła całą swoją uwagę na prowadzeniu auta.
Ostre
świtało raziło go w oczy. Nie wiedział co to takiego. Odróżniał jakieś
niewyraźne kształty. Głowa bolała go przy każdym dźwięku, który go skądś
dobiegał. Najpierw nie wiedział, co to za dźwięk, jednak zaraz zrozumiał, że
ktoś daleko rozmawia. Nie, nie daleko. Dość blisko. Coraz bliżej. Słyszy słowa.
Ktoś mówi do niego. Rozbudził się na tyle, by pojąć sens słów.
-Słyszy
mnie pan? Panie Adamie? Proszę kiwnąć głową jeśli mnie pan słyszy.
Adam
kiwnął głową. Ból głowy sprawił, że chciał, by głos natychmiast zamilkł. I
niech światło zniknie. Dajcie mi spać, pomyślał. Żadne z jego życzeń nie
zostało spełnione. Był zdezorientowany. Otworzył oczy szerzej. Kontury nabrały
ostrości. Zobaczył człowieka w białym fartuchu z małą latarką w ręku. Rozejrzał
się. Leżał na łóżku. Nic nie rozumiał.
-Gdzie
ja... - urwał. Nie dał rady. Ból zakłócał mu percepcję.
-Spokojnie
panie Adamie. Jest pan w szpitalu. Nazywam się Ryszard Rysz i jestem doktorem.
Miał pan wypadek. Ma pan połamane 3 żebra i obojczyk. Poza tym kilka
niegroźnych stłuczeń, w tym jedno na głowie. Pański stan zdrowia określam na
stabilny. Myślę, że...
-Co
sss... Eeo.
-Słucham?
-Eee...
wwa. - wydusił z siebie Adam.
-Pańska
żona leży 2 sale obok. Na razie nie może pan się z nią zobaczyć. To oddział
intensywnej terapii. - oznajmił doktor. Jednak Adam ostatniego zdania już nie
słyszał. Ponownie odpłynął.
Stoi
sam pośród kilka pojedynczych drzew. Mroczny krajobraz spowija mgła. Zupełna
cisza, co odbiera za zwiastun nadchodzącej burzy. Ta burza pozostawi po sobie
zniszczenia. Trwałe zniszczenia. Po niej nie wzejdzie słońce. Zostanie
zniszczone. Odczuwa niepokój. Słyszy jakiś ruch za sobą. Obraca się. Widzi
swoją żonę. Stoi tyłem do niego.
-Nie
zauważyłam. Nie zauważyłam. Nie zauważyłam... - powtarza Ewa bez końca. Adam
chce zapytać czego nie zauważyła, jednak nie może. Nie potrafi wydobyć z siebie
głosu. Wtem żona odwraca się. Zamiast oczu ma puste oczodoły z których sączy
się krew.
-NIE
ZAUWAŻYŁAM!
Adam
budzi się z krzykiem zlany potem. Dyszy ciężko. Przy każdym wdechu odczuwa
straszny ból w żebrach. To tylko zły sen, myśli. Próbuje przypomnieć co się
wydarzyło. Jaki wypadek? Kiedy? Rozmyślania przerwały skrzyp otwieranych drzwi.
Wszedł doktor.
-Dzień
dobry. Od dawna pan nie śpi? - zapytał.
-Dzień
dobry... Trochę. - odpowiedział Adam bez pewności siebie. Stracił zupełnie
poczucie czasu. Nie wiedział ile spał i od kiedy nie śpi.
-Spał
pan dwa dni. Dziś mamy 3 kwietnia 2012. roku. Jak się pan czuje?
-Gdzie
jest moja żona? - zapytał Adam.
-Pani
Ewa... Nie miała tyle szczęścia, jej stan zdrowia jest znaczenie gorszy.
Zapadła w śpiączkę. Rokowania nie są najlepsze. Jej szanse na przeżycie
oceniamy na pół na pół. Doznała poważnego urazu głowy, obrzęk się nie
zmniejszył od czasu wypadku. Pęknięte żebro naderwało płuco. Ponadto ma kilka
złamań. Robimy co w naszej mocy.
Po
usłyszeniu diagnozy stanu zdrowia żony, Adam nie był w stanie nic powiedzieć.
Gapił się tępo w doktora. Nagle pamięć powróciła i ciężar prawdy spadł na niego
jak grom z jasnego nieba. Wiedział. To on powinien walczyć o życie, nie jego
żona. To był jego pomysł. To on ją namawiał. To on dał jej kluczyki. Potem
wsiadł do samochodu. Jako pasażer. I tutaj film się urywa. Przypomniał mu się
sen. Może na drogę wybiegł jeleń, a Ewa nie zdążyła zareagować? Przyczyna
wypadku nie była jednak istotna. Stało się.
-Chcę
ją zobaczyć. Natychmiast. Proszę. - powiedział Adam z nutką rozpaczy w głosie.
-Musi
pan teraz odpoczywać...
-Proszę!
- mąż Ewy nie dawał za wygraną.
-Dobrze.
Zawiozę pana tam na wózku inwalidzkim. Przez parę dni nie można panu chodzić.
Proszę tu chwilkę poczekać na mnie. - powiedział doktor i wyszedł.
Miała
przyczepione do ciała kabelki. Jej twarz osłaniała maska tlenowa. Z tyłu
dobiegało go miarowe pik...pik...pik. Siedział przy łóżku. Trzymał żonę za
rękę. Wyglądała tak samo kiedy spała w drodze nad morze. Zapadł w pamięć mu
tamten obraz. Jadąc, zerkał co chwilę na żonę. Pomyślał wówczas, że wygląda
jakby nie żyła. Wiedział, że jest inaczej, jednak jego myśli podążyły tym
torem. Oczy naszły mu łzami. Wiedział, że to niedorzeczne, odgonił zaraz te
myśli i jechał dalej. Teraz Ewa też spała. Zwykły sen mógł się zamienić w
każdej chwili w wieczny spoczynek. A wszystko przez niego. Ewa zawsze miała
rację. Nie chciała kierować. Jakim głupcem był, że tego nie przewidział...
Gdyby mógł tylko cofnąć się w czasie... Albo oddać swoje życie w zamian za
powrót do zdrowia żony. Nie chciał żyć jeśli jego żona nie przeżyje. Po co
robić coś, co nie ma sensu? A sensem jego życia była Ewa. Przyłożył czoło do
jej dłoni roniąc łzy. Miał zaciśnięte powieki. Po karku przyleciał go zimny
powiew. Poczuł zapach siarki. Otworzył oczy. Nie był w szpitalu. Otaczał go
mrok. Mrok z koszmaru. Nie możliwe by spał. Czuł jak łza spadła mu na
nadgarstek. Mimowolnie spuścił wzrok na rękę. Zamiast dłoni żony trzymał
martwego kruka. Odrzucił go odruchowo. Wtedy zobaczył wielką przepaść.
Zaczynała się w miejscu, w którym stało wcześniej łóżko. Bał się odwrócić.
Siedział jak sparaliżowany. Wtem usłyszał głos w swojej głowie.
"Jeśli
jesteś w stanie poświęcić życie... by uratować życie... wkrocz w nicość, która
rozpościera się przed tobą. Największą ofiarą jest... Ofiarowanie siebie."
Adam
rozumiał słowa. Rozumiał je doskonale. Poczuł dziwny, irracjonalny spokój.
Ogarnęło go szczęście. Wstał, rozłożył ręce i dokonał największej ofiary.
<Klap!>
-Halo!
Panie Adamie!
Otworzył
oczy. Nic nie rozumiał. Dlaczego leży na ziemi? Skąd ta krew na jego koszulce?
-Proszę
leżeć, zaraz przyniosę zimny okład. Proszę się nie ruszać - powiedział doktor
Ryszard. Po czym zwrócił się do pielęgniarki:
-niech
pani dopilnuje, by nie ruszał się z miejsca.
-Nic
mi nie jest, tylko... co się stało właściwie? - zapytał pielęgniarkę Adam.
-Siedział
pan przy łóżku żony. Nagle pan wstał... podniósł pan ramiona jakby chciał kogoś
mocno objąć i padł. Niefortunnie uderzył pan nosem w szafkę przy łóżku.
Możliwe, że złamał pan sobie przy tym nos. - Adam dotknął nosa. Poczuł ból.
Faktycznie, mógł być złamany. Wrócił doktor Ryszard z okładem.
-Zaskoczył
nas pan. Rozłożył pan ręce jak w Titanicu i runął przed siebie. Potem stracił
pan przytomność na kilkanaście sekund. Musiałem przyłożyć panu z liścia na
pobudzenie. Nie powinienem był pozwalać wychodzić panu z łóżka...
-Yhm...
Przepraszam. Jakby ktoś pytał, powiem że wyszedłem bez pozwolenia. - wymamrotał
Adam, wciąż zastanawiając się nad... czym to właściwie było? Wizja? Objawienie?
Halucynacja? Musi odpocząć. Podniósł się. Doktor asekuracyjnie trzymał go za
ramię. Spojrzał na żonę. Leżała tam. Spojrzał na jej dłoń.
-Jej
palec! Poruszyła palcem! - krzyknął Adam. Lekarz spojrzał na dłoń Ewy. Leżała
bezwładnie. Sprawdził wykresy na monitorach. Bez zmian.
-Panie
Adamie... Niestety przewidziało się panu. To się zdarza w takich sytuacjach -
przekonywał go doktor Rysz.
-Doktorze
- odezwała się pielęgniarka stojąca przy jednym z ekranów nadzorujących. -
Proszę spojrzeć na to - wskazała na monitor.
-Wielkie
nieba! Jak to możliwe? – doktor Ryszard nie zaadresował tego pytania do
konkretnej osoby. Wiedział bowiem, że jedyną poprawną odpowiedzią jest „cud”. Adam
przyglądał się biernie, nic już nie rozumiał.
Ewa otworzyła oczy. Raziło ją światło.
Uśmiechnęła się.
-Cześć
- powiedziała do męża.
-Wróciłaś...
Nie było Cię całe wieki, kochanie - powiedział Adam ze łzami w oczach.
-Och,
chyba ktoś tu się za mną stęsknił - zaśmiała się Ewa. Adam poczuł, że coś
kapnęło mu na nadgarstek. Odruchowo spojrzał dłoń. Krew. Kiedy podniósł rękę do
nosa, zauważył na podłodze coś czarnego. Pochylił się, by temu się przyjrzeć.
Była to ostatnia rzecz jaką zobaczył za życia. Było to pióro kruka.
Nie
było zapachu. Nie było dźwięku. Nie było smaku. Nie było czucia. Była
wszechobecna i nieskończona czerń. Nic w niej nie było. Pustka. Została
świadomość. Jestestwo. Już rozumiał. Nie umarł od razu po złożeniu ofiary.
Chciał, w zamian za poświęcenie siebie, powrotu żony do zdrowia. Stan zdrowia
Ewy był odwrotnie proporcjonalny do stanu zdrowia Adama. Kiedy Ewa zupełnie
wyzdrowiała, on umarł.
"Poświęcenie
całkowite jest świadectwem odwagi i miłości. Twoje imię zostanie zapamiętane.
Nagrodą za czyn jest wybór życia po śmierci. Decyzja należy do ciebie."
Adam
nie słyszał tych słów. Nie były to słowa. Żaden ze zmysłów niczego nie
zarejestrował. Jego świadomość po prostu poszerzyła się o znaczenie tych słów. Nie
zastanawiał się długo. Wiedział czego chce. Chce do żony. Nieważne jak. Chce
być z nią na Ziemi. Wtem otrzymał jeszcze jeden przekaz. Jego sens zawiera się
w słowie „powrócisz”.
2.
Stała
przed przejściem dla pieszych. W godzinach szczytu nie łatwo było przeciąć
główną ulicę. Poczuła wibracje telefonu, który miała w kieszeni spodni. To
Albert. Czego może chcieć?
-Słucham?
-Cześć.
Jestem teraz na pogotowiu z Maćkiem. Spadł z huśtawki. Nic mu nie było, ale
kiedy się podnosił, siedzisko wciąż było w ruchu i uderzyło go w tył głowy.
Będzie miał kilka szwów. Doktor zapewnił mnie, że to nic groźnego -
poinformował rzeczowym tonem mąż.
-O
Boże. Oby się nie mylił. Każde uderzenie w głowę jest groźne...
-Przecież
wiem. Muszę kończyć - powiedział Albert i bez pożegnania rozłączył się. Ewa
słuchając złych wieści zwolniła kroku. Po rozmowie stanęła w miejscu, trawiąc
to co przed chwilą usłyszała przez telefon. <Biiiiip!> Wzdrygnęła
się. Skonstatowała, że stoi na pasach i blokuje ruch. Zeszła czym prędzej.
Ruszyła do domu ze wzrokiem utkwionym daleko przed siebie.
Nie
wiedziała co ze sobą zrobić, tak bardzo się denerwowała. Chodziła po domu, co
chwilę podchodząc do okna. Na podjeździe w dalszym ciągu nie było samochodu.
Zaledwie piętnaście minut temu dzwoniła do męża. Powiedział jej, że z synem
wszystko w porządku. Wychodzili wówczas ze szpitala. Mieli zajechać jeszcze do
apteki po maść, którą przypisał doktor. Zadzwonił telefon stacjonarny.
Dobiegłszy doń, chwyciła za słuchawkę.
-Słucham?
- zapytała Ewa lekko dysząc.
-Dzień
dobry. Mówi Edyta Nowak, opiekunka Maćka z przedszkola. Czy wie pani coś o jego
stanie zdrowia?
-Tak.
Rozcięcie nie jest groźne. Ma kilka szwów, ale lekarze zapewniają, że nic mu
nie będzie.
-Och,
co za ulga. Bardzo się martwiłam. Zapewne pani syn został na obserwacji w
szpitalu? - zapytała opiekunka.
-Mąż
właśnie wraca z Maćkiem do domu. Powinni być niebawem.
-To
doprawdy świetne informacje! Pani syn mocno krwawił... co za szczęście, że to
nic poważnego.
-Głowa
to najbardziej ukrwiona część ciała... nic dziwnego, że było dużo krwi -
powiedziała Ewa.
-Nie
wiedziałam tego. Bardzo dziękuję za informacje o Maćku. Uspokoiła mnie pani...
Do widzenia.
-Dziękuję
za troskę. Do widzenia - pożegnała się Ewa. Odłożyła telefon. Podeszła do okna.
Wciąż ich nie ma... Postanowiła zadzwonić do męża. Wyjęła telefon i w tym samym
momencie samochód podjechał pod dom. Wyszła na zewnątrz. Albert z ich synkiem
byli już przy furtce.
-Cześć,
mamo - powiedział Maciek znużonym głosem.
-Cześć,
synku. Bardzo się o ciebie martwiłam – powiedziała.
Syn
nie odpowiedział. Wyglądał na osłabionego.
-Zrobili
mu całą serię badań, jest zmęczony. Kupiłem maść, która przyspieszy proces
gojenia się rany - powiedział Albert i dał żonie reklamówkę z apteki. Ewa
zrobiła kolację i położyła syna spać. Zasnął po przyłożeniu głowy do poduszki.
Maciek
przespał niemal dwa dni, budząc się na krótko by zaspokoić podstawowe potrzeby.
Trzeciego dnia, kiedy Ewa przyniosła mu do łóżka laptopa i kilka gier, zapytał:
-Kiedy
wrócę do przedszkola?
-Za
parę dni - odpowiedziała matka.
-Ale
już mi nic nie jest. Chcę wyjść z na podwórko – nalegał.
-Jeszcze
parę dni, synku - odparła Ewa. Maciek włączył właśnie nową grę, która
całkowicie zaabsorbowała jego uwagę. Ewa postanowiła zostawić syna w spokoju i
zająć się obiadem. Wychodząc z pokoju usłyszała głos syna.
-Cholernie
mi cię brakowało.
-Co
powiedziałeś? – zapytała zaskoczona.
-Co?
- rzucił nie odrywając wzroku od ekranu. Najwidoczniej się przesłyszałam, pomyślała
Ewa. Zeszła na dół i zaczęła obierać ziemniaki.
Po
tygodniu Maciek wrócił do przedszkola. Jego stan zdrowia pozwalał na to już
parę dni wcześniej, ale Ewa wolała dmuchać na zimne. Tego dnia po obudzeniu się
poczuła dziwną pustkę. Przyzwyczaiła się do obecności syna w domu. Po porannej
toalecie poszła w szlafroku do kuchni. Sprzątnęła miskę po płatkach, które jadł
Maciek na śniadanie. Spojrzała na kalendarz. Wydarzenia ostatnich dni
pochłonęły ją na tyle, by nie myśleć o przeszłości. A dziś 4 kwietnia. Wyjrzała
przez okno by ubrać się adekwatnie do pogody. To, co zobaczyła było obrazem jej
nastroju. Zachmurzone niebo, deszcz i porywisty wiatr. To jej odpowiadało. Przy
takiej aurze nikt nie wychodzi z domu bez konieczności. Chyba, że ktoś bardzo
tęskni za zmarłą osobą. A tym bardziej, jeśli dziś jest rocznica śmierci tej
osoby. Dlatego pójdzie na cmentarz. To już 10 lat. Wszystko się zmieniło przez
tą dekadę. Jakby Adam odchodząc, zabrał ze sobą szczęście. Nie potrafiła żyć
bez niego. Bynajmniej nie tak jak dawniej. Wytarła wilgotne oczy i wzięła się w
garść. Przebrała się, dopiła zimną już kawę i wyszła.
-Adam...
- głos jej się załamywał. -Dlaczego nie zabrałeś mnie ze sobą? - mówiła szeptem patrząc na zdjęcie
miłości jej życia, które umieszczone było na nagrobku. Liść spadł na grób.
Pochyliła się by go zrzucić na ziemię. Wziąwszy liść, spojrzała na płytę grobu
z ciemnego marmuru. Była mokra od deszczu. Zobaczyła swoje odbicie. Pomyślała,
że znacznie się zestarzała. Pojawiły się zmarszczki. Papierosy robią swoje,
pomyślała. Pierwszą paczkę kupiła podczas powrotu z pogrzebu męża. Wypaliła ją
w parę godzin. Przez 4 lata puszczała z dymem paczkę dziennie. Potem zaszła w
ciążę. Rzuciła nałóg bez problemu. Spojrzała na liść, który od paru minut
trzymała w ręku. Okazało się, że to nie był liść. To było czarne pióro. Silny
podmuch wiatru wyrwał je z jej palców. Poszybowało daleko i zniknęło z pola
widzenia. Zaraz deszcz przestał padać. Rozpogodziło się. Złożyła parasolkę i
ruszyła w stronę domu.
Przygnębienie
się pogłębiło kiedy wróciła do domu. Za godzinę wróci mąż. Albert. Była z nim
ze względu na syna. Nie kochała go. I bynajmniej nie było jej z nim dobrze.
Przed ślubem żyła z innym Albertem, ten po ślubie źle ją traktował. A ona była
słaba. Zbyt słaba. I dała się poniżać, usługiwała mężowi. Spełniała każdą jego
zachciankę, byle tylko nie doszło do kłótni. Wiedziała, że przeciwstawienie się
Albertowi źle się kończy. Dochodziło nawet do tego, że budziła się z
siniakami... To były początki ich małżeństwa. Teraz nauczyła się zachowywać jak
należy. Choć bardziej czuła się jak wytresowany pies. I tak też była
traktowana. Zgadzała się na to, bo kochała Maćka całym sercem. Myśli Ewy
błądziły między najbliższymi jej osobami. A nie było ich wiele. W końcu zapadła
w sen. Obudził ją dźwięk zamykanych drzwi. Wrócili, a ona nie zrobiła obiadu.
Poszła ich przywitać.
-Cześć!
- rzuciła z uśmiechem. Albert zdejmował jeszcze buty. Nie odezwał się. Maciek
był już w drodze do swojego pokoju, jednak na widok mamy zatrzymał się na
schodach.
-Cześć,
mamo! Dzisiaj w przedszkolu nauczyłem się literki "R"! Jak
"reinkarnacja"!
-Jak
co? - spytała zdziwiona.
-Jak
"rekin" i "racja". Jak... jak... "Ro..." -
ostatniego wyrazu nie usłyszała, syn wszedł do pokoju i zamknął drzwi. Albert
poszedł do kuchni. Spojrzał na pusty stół.
-Liczyłem,
że zrobisz mi obiad - powiedział.
-Robię.
- powiedziała Ewa niepewnym głosem. Podeszła do lodówki i wyjęła porozbijane
już kotlety schabowe.
-Właśnie.
"Robisz", a nie "zrobiłaś". To duża różnica. Gdzie byłaś do
tej pory?
-Byłam
na cmentarzu. Dzisiaj rocznica śmierci Adama. - odparła.
-I
co z tego? Trup jest dla ciebie ważniejszy od rodziny? - zapytał Albert. Ewa
spuściła wzrok. - Odpowiedz, do cholery!
-Rodzina
jest najważniejsza. - było stać ją tylko na szept. Oczy Ewy zaszły łzami.
-Głośniej.
I patrz mi w oczy. - zażądał mąż. Wykonała polecenie. Mąż poszedł się przebrać.
Potem włączył telewizor i czekał. Wzięła się do pracy. Pierwsze kotlety były
już gotowe. Nakryła do stołu i podała jedzenie. Sama nie była głodna. Poszła na
górę, zajrzała do Maćka i poinformowała go o obiedzie. Następnie poszła do
sypialni i położyła się do łóżka. Zawiesiła wzrok na kubku z niedopitą herbatą.
Czuła się źle. Dlaczego godzi się na takie traktowanie? Przecież mogłaby zabrać
syna daleko stąd i zakończyć ten chory związek. Od śmierci Adama tylko pół roku
można zaliczyć do szczęśliwych dni. Dawały nadzieję na nowe, dobre życie.
Jednak to było złudne szczęście, zapoczątkowało bowiem ono kolejne lata bólu.
Owy dobry czas zaczął się kiedy poznała Alberta. Było im razem dobrze. Kiedy
Ewa miała chandrę, co zdarzało się często, Albert był przy niej. Rozmowa z nim
pomagała jej. Zamieszkali razem po połowie roku znajomości. Wszystko zmieniło
się miesiąc później, kiedy Ewa zaszła w ciążę. A dokładniej od dnia kiedy
poinformowała o tym męża. W ten dzień Albert był w dobrym nastroju. Wieść o
dziecku wprawiła go we wściekłość.
-Żartujesz
sobie?! Tylko tego nam brakowało. Usuń ciążę - rozkazał.
-Nie
usunę choćby nie wiem co - powiedziała Ewa pewna siebie. Albert wymierzył jej
siarczysty policzek. Była w szoku. Wybiegła z domu. Wróciła po 2 dniach.
Wówczas mąż ją przeprosił. Rozmawiali długo, udało jej się dojść do
porozumienia z Albertem w kwestii urodzenia dziecka. Postanowili też wziąć ślub
cywilny. Z rozsądku.
Z
odrętwienia wyrwało ją pukanie. Do sypialni wszedł Maciek.
-Obiad
był pyszny. Tak dawno nie jadłem twoich kotletów - powiedział, po czym wyszedł.
Ewa przez chwilę zastanawiała się czy dobrze słyszała. Jej syn powiedział, że
smakował mu obiad? To do niego niepodobne. Ale jeszcze bardziej zaskoczyło ją
drugie zdanie. Ewa poprzedniego dnia też robiła kotlety. Za dużo rozbiła
schabu, więc dzisiaj dosmażyła resztę. A Maciek wczoraj zjadł prawie całego
kotleta... Zastanawiała się czy nie pójść do niego i zapytać o co dokładnie
chodziło. Pomyślała, że zrobi to przy najbliżej okazji. Tymczasem sięgnęła do
szuflady szafki nocnej i wyjęła opakowanie tabletek nasennych. Wzięła dwie i
popiła starą herbatą. Ułożyła się do snu. Wspominała dawne lata. Zasnęła z
uśmiechem na twarzy i mokrą poduszką od łez.
Obudził
ją telefon. Spojrzała na zegarek - 9:37. Podniosła słuchawkę.
-Halo?
-Dzień
dobry. Mówi opiekunka Maćka z przedszkola, Edyta Nowak.
-Czy
coś się stało? - zaniepokoiła się Ewa.
-Hmm...
Raczej wszystko jest w porządku. Chyba niepotrzebnie dzwonię. Maciek... trochę
się zmienił od kiedy wrócił do szkoły.
-Co
pani ma na myśli?
-Zawsze
był towarzyski, a teraz siedzi sam w kącie z zeszytem i coś pisze. Pisze, choć
nie zna wszystkich liter... Raz udało mi się zerknąć przez ramię i zdążyłam
przeczytać nagłówek. Brzmi następująco: "Zbiór dowodów ".
-To
niemożliwe, skąd mój syn znałby takie słownictwo?
-Nie
wiem, może wyolbrzymiam, ale jego zachowanie nie jest podobne do niego...
-Odbiorę
dziś go wcześniej i pójdziemy do psychologa. Może czegoś się dowiemy. Dziękuję
za telefon. Do widzenia - powiedziała Ewa.
-Do
widzenia.
Albert
wrócił do domu po pracy. Nikogo nie było. Kiedy zajechał po Maćka,
wychowawczyni powiedziała, że matka go zabrała wcześniej. Tylko po co? I czemu
ich jeszcze nie ma? Obawiał się najgorszego. Zabrała syna i uciekła. Sprawdził
szafę - wszystko na swoim miejscu. Zarówno u jego żony jak i syna. Więc może
wrócą... Postanowił nalać sobie whisky. Tak dla rozluźnienia. Dostał niedawno
od znajomego butelkę Johny Walkera, trzymał ją na jakąś okazję, ale miał
nieodpartą chęć wychylić szklankę trunku.
Ewa
żałowała impulsywnie podjętej decyzji. Mogła zapisać Maćka na wizytę i przyjść
w wyznaczonym terminie. Ale lekarz miał przyjąć tylko dwóch pacjentów, potem
była jej kolej. Postanowiła poczekać i załatwić sprawę od razu. Spędziła z
synem niemal 3 godziny w poczekalni. Kolejne 40 minut trwała rozmowa z
psychologiem. A na koniec, już po wyjściu z gabinetu, dobiła ją pogoda - lało
jak cebra, a przecież przyszli tu pieszo. Ewa zadzwoniła po taksówkę.
Ściemniało się, wiedziała że mąż już wrócił z pracy. Nie wiedziała jak o
wszystkim mu powiedzieć. I tak nie zrozumie... Podjechała taksówka pod budynek,
w którym się znajdowali. Założyła Maćkowi kaptur na głowę i wyszli. Podała
kierowcy swój adres jako cel jazdy. Potem już się nie odzywała. Im bliżej byli
domu, tym większe było jej tętno. Płacąc za usługę zauważyła, jak drżą jej
ręce. Wysiadła bez słowa. Wzięła syna za rękę i weszła do mieszkania.
Jej
napięcie było niemal namacalne. Chciał jej jakoś pomóc. Ale na razie mógł tylko
patrzeć. Po wejściu do domu usłyszał kroki. Zaraz pojawił się Albert z prawie
pustą butelką whisky w ręce.
-Gdzie,
kurwa, się podziewałaś?
-To
długa historia… Byłam z Maćkiem u psychologa, bo… Jego wychowawczyni z
przedszkola… Ona powiedziała mi… że coś złego się dzieje z… z nim – powiedziała
załamującym się głosem, któremu blisko było do histerii.
-Jak
śmiesz mnie okłamywać?! – zapytał po czym mocno spoliczkował żonę. Ewa
zatoczyła się i by upadła gdyby nie Maciek, który pomógł utrzymać jej
równowagę. Gdy jego matka już stała o własnych siłach, pobiegł szybko do
kuchni. Nie wiedział dlaczego. Kiedyś w podobnej sytuacji pobiegł do pokoju i
tam schował się pod kołdrę. Teraz jednak coś mu kazało postąpić inaczej.
Ewa
była bezbronna. Mogła tylko oczekiwać kolejnego ciosu. Wiedziała, że nie
skończy się na jednym uderzeniu, bowiem mąż w tym stanie upojenia nie miał
hamulców. Zachowywał się jak zwierze, kiedy wpadał w furię.
-Myślisz,
że możesz sobie ze mną pogrywać? Zabierasz mojego syna i wracasz w nocy? Już ja
cię nauczę! – Podniósł butelkę whisky. Strach sparaliżował Ewę. Patrzyła tylko
i czekała. Zasłoniła głowę rękoma. Wtem usłyszała brzdęk tłuczonego szkła. Potem
krzyk. Po paru sekundach opuściła gardę i otworzyła oczy. Zobaczyła leżącego
męża w szkle po rozbitej butelce. Z jego pleców wystawał kuchenny nóż. Chciała
uciec jednak jej nogi były miękkie. Z trudem łapała powietrze. Albert zaczął
się podnosić. Kiedy był na czworaka, na jego kark spadł cios. Maciek uderzył go
młotkiem do rozbijania schabowych. Albert stracił przytomność.
-Już
dobrze. Jestem przy tobie – usłyszała od syna. Wciąż tkwiła w tym samym
miejscu. Powoli się uspokajała. Nie wiedziała ile czasu upłynęło. – Albert nie
żyje. Szukałem tętna. Prawdopodobnie uderzenie w kark przerwało jego rdzeń
kręgowy – dodał Maciek. Ewa przeniosła wzrok z syna na męża. Wystający z placów
czarny trzon noża wygląda jak pióro, pomyślała. Jej syn zniknął na chwilę, po
czym wrócił ze szklanką wody.
-Uratowałeś
mi życie – powiedziała Ewa wciąż nieco oszołomiona.
-Adam
kazał mi to zrobić – odparł Maciek. Ewa słysząc słowa syna, przypomniała sobie
diagnozę psychologa. Schizofrenia.
3.
Kiedy
pierwsza gruda piachu spadła na dębową trumnę, Ewa poczuła ulgę. Pomyślała, że
jest personifikacją fatum małżeńskiego. Miała dwóch mężów, dwóch nie żyje. Ale
jak różni to byli mężowie i w jakże odmiennym stanie emocjonalnym żegnała ich
po raz ostatni. Ma też syna, którego będzie odwiedzać regularnie. Wie, że
odległość do zakładu psychiatrycznego, w którym Maciek się znajduje jest duża.
To nie pozwoli zaspokoić potrzeby kontaktu z synem. Tym bardziej, że Ewa
sprzedała samochód. I tak nie miała prawa jazdy, a opłaty były wysokie. Nie widziała
sensu by opłacać ubezpieczenie auta, które stoi pod domem. Środkiem transportu
do miasta, w którym znajduje się jej syn będzie autobus albo pociąg.
Wracając
z pogrzebu, zahaczyła o Urząd Pracy by się zorientować w ofertach. Albert
zostawił jej w spadku pięć tysięcy złotych spadku, jednak nie chciała
roztrwonić tej kwoty zbyt szybko. Postanowiła, że następnego dnia złoży CV o
pracę na stanowisku kasjerki w nowopowstałym markecie. Odwiedziła też trafikę,
by kupić lokalną gazetę. Spodziewała się wzmianki o zabójstwie Alberta.
Obawiała się małej sensacji, ale jeśli ogólnokrajowy dziennik na pierwszej
stronie umieszcza zdjęcie jej syna, któremu towarzyszy krzykliwy nagłówek
"ZABIŁ OJCA W OBRONIE MATKI"... nie wróży to nic dobrego. Jej wzrok napotkał
kolejny tytuł pośrednio dotyczący jej osoby: "HEROICZNY CZYN CZY MOŻE
BESTIALSTWO?". Poczuła się przytłoczona. Odwróciła się tyłem do stoiska z
gazetami o tematyce informacyjnej i społeczno-politycznej. Na przeciw
znajdowały magazyny popularno-naukowe. Jej wzrok zatrzymał się na miesięczniku
traktującym o psychologii: "CHARAKTERY". Nigdy wcześniej nie czytała
tego pisma, ale rozkładówka przykuła jej uwagę. Tytuł artykułu niemal palił ją
w oczy. "TEMAT NUMERU: CZY SCHIZOFRENIA MOŻE BYĆ SKUTKIEM
REINKARNACJI?". Chwyciła gazetę i podeszła do kasy. Kupiła też papierosy i
zapalniczkę.
Po
pokonaniu niewielkiego odcinka, Ewa postanowiła usiąść na ławce w parku. Nie
mogła wytrzymać, musiała przeczytać ten artykuł natychmiast.
Papieros
się dopalał. Kiedy uniosła rękę, by przewrócić stronę, popiół spadł jej na
spodnie. Strąciła go niedbale. Czytała dalej.
-Dzień
dobry -usłyszała i niemal podskoczyła. Uniosła głowę znad lektury, zobaczyła
kobietę. Skądś ją znała...
-
Najmocniej przepraszam. Nie chciałam pani przestraszyć.
-Nie
szkodzi... Dzień dobry - powiedziała Ewa nieco rozkojarzona.
-Jestem...
Byłam Maćka opiekunką w przedszkolu.
-Ach
tak. Rzeczywiście.
-Miałam
do pani zadzwonić, ale chciałam trochę odczekać... Nie wiedziałam w jakim pani
jest stanie, na pewno to było ciężkie przeżycie...
Ewę
zastanowiło, o jakim przeżyciu mówi jej rozmówczyni. Śmierć męża czy
umieszczenie syna w zakładzie dla umysłowo chorych? Tylko jedno z powyższych
było ciężkim przeżyciem. Nauczycielka kontynuowała.
-U
pani syna w szkolnej szafce znalazłam zeszyt... Już pani wspominałam o tym
zeszycie, tak mi się wydaje.
-Co
z nim? Mówi pani, jakby było w nim coś istotnego - powiedziała Ewa.
Była
opiekunka Maćka wytłumaczyła o co chodzi. Ewa obiecała zjawić się jutro w
przedszkolu i odebrać rzeczy z szafki syna. Najchętniej zrobiłaby to dzisiaj,
ale nie chciała się narzucać. Kiedy została sama na ławce, wyjęła papierosa i
wróciła do artykułu.
Snuła
się po pustym domu. Teraz mieszkam sama, pomyślała. Zrobiło jej się smutno.
Wyjęła z barku wódkę i zrobiła sobie drinka. Przeczytała jeszcze raz temat
numeru "CHARAKTERÓW". Czy Adam mógł się odrodzić w postaci głosu w
głowie jej syna? Czy dowie się tego kiedykolwiek? Miała taką nadzieję... Co
zawiera zeszyt, który jutro odbierze? I kto zatytułował pierwszą stronę
"ZBIÓR DOWODÓW"? Zapaliła papierosa i wyszła do ogrodu. Gwiazdy
lśniły na firmamencie nieba. Widziała, że niektóre już nie istnieją, do Ziemi
docierają jedynie ich promienie. Może tak samo jest z Adamem?
Obudziła
się z lekkim kacem. Zeszła do kuchni napić się wody. Spojrzała na zegarek. Było
pięć po dziewiątej. Wróciła na górę, by wziąć prysznic i się przebrać. Za oknem
świeciło słońce, idealna pogoda na spacer. Wyszła. Do przedszkola miała
niespełna dwa kilometry.
Po
wymianie uprzejmości nauczycielka podeszła do jej prywatnej szafki i wyjęła
stamtąd torbę.
-To
wszystko, co było w szafce pani syna - powiedziała.
-Och,
proszę się nie kłopotać. Interesuje mnie jedynie tajemniczy zeszyt. Reszta
rzeczy może zostać tutaj, niech dzieci korzystają do woli - zaoferowała Ewa.
-Aha,
w takim razie dziękuję. Na pewno dzieci chętnie skorzystają.
-To
ja dziękuję, że nie bagatelizowała pani zeszytu o dość osobliwej jak na
sześciolatka treści.
-Nie
wiem sama... Przestałam czytać, kiedy dotarło do mnie, że może to być coś
osobistego. Nie lubię się wtrącać w cudze sprawy.
-Rozsądne
podejście. Jest pani bardzo inteligentną osobą. Gdyby wtedy pani nie
zadzwoniła... być może wciąż bym nie była świadoma choroby Maćka. Jeszcze raz
dziękuję. Za wszystko - powiedziała ze szczerą wdzięcznością Ewa.
-Doprawdy
to nic takiego...
Pożegnały
się. Ewa idąc korytarzem zerkała co chwilę na zeszyt. Kiedy wyszła z placówki,
od razu rozejrzała się orientacyjnie w poszukiwaniu miejsca gdzie mogłaby w
spokoju przejrzeć zawartość kajetu. Na rogu znajdowała się kawiarnia. Tam też
skierowała swoje kroki.
Pierwsza
strona zawierała tytuł, który był jej znany. Po przewróceniu kartki przeszył ją
dreszcz. "Od Adama za pośrednictwem Maćka". Przeszło jej przez myśl,
czy wyrzucenie zeszytu przed przeczytaniem reszty coś by zmieniło w jej życiu.
Zapewne nie. Nie wiedziała jak bardzo się myliła. Przewróciła na kolejną
stronę...
-Nie
potrafię tego wytłumaczyć przez telefon... Znajdzie pan dzisiaj chwilę? Bym
przyjechała... To naprawdę ważne - powiedziała do znajdującego się po drugiej
stronie słuchawki lekarza. Ewa próbowała ze wszech miar przekonać go, że jej
syn nie ma zwykłej schizofrenii. Tłumaczyła od pięciu minut na czym polega
różni to co spotkało Maćka od zwykłej choroby psychicznej.
-Proszę
bardzo. Jednak, zapewniam panią, diagnoza jest jasna. Wszelkie przejawy,
syndromy wskazują schizofrenię. I jest to schizofrenia, może mi pani wierzyć na
słowo - doktor próbował przemówić do rozsądku matki swojego pacjenta.
-Dzisiaj
odebrałam zeszyt, z którego korzystał Maciek w przedszkolu. Myślę, że powinien
pan go przejrzeć. Może to podda wątpliwości pana diagnozę - nie dawała za
wygraną Ewa.
-Zatem
niech pani przyjedzie. Dzisiaj będę w zakładzie do godziny osiemnastej. Chętnie
rzucę okiem na zeszyt, który rzekomo może doprowadzić do przełomu w dziedzinie
psychologii - powiedział z nutką sarkazmu doktor.
-Dziękuję.
Bardzo dziękuję. Do zobaczenia.
Spakowała
do torby zeszyt i gazetę, którą dzisiaj kupiła. Wzięła też dwie kanapki
owinięte w papier śniadaniowy. Zamknęła drzwi na dwa spusty i poszła na
dworzec. Miała w sobie tyle entuzjazmu, że nie wyobrażała możliwości odrzucenia
przez doktora jej teorii. To nic, że przez telefon nie dał się przekonać,
pomyślała. Rozmowa w cztery oczy plus zeszyt sprawią, że doktor zmieni zdanie.
Będzie mu trudno to przyjąć, ale przecież prawdy nie można odrzucać. Nawet tej
najtrudniejszej.
Poszła
do recepcji, jednak nie musiała nic mówić. Z drzwi w połowie korytarza wyszedł
doktor, z którym rozmawiała przez telefon. Poszedł jednak w drugą stronę.
-Panie
doktorze! - zawołała Ewa.
-Ach,
to pani. Proszę wejść do mojego gabinetu i zaczekać tam na mnie chwilkę. Muszę
dokończyć obchód - powiedział i przytrzymał drzwi, z których właśnie wychodził.
Po
kilku minutach wrócił. Usiadł za biurkiem.
-Może
na początek przejrzę zeszyt? - zaproponował.
-Zanim
go panu dam, powiem parę słów o jego zawartości. Są tam wspomnienia z życia
mojego pierwszego męża, Adama. Kilka stron można potraktować jako pamiętnik.
Opisany jest tam jego końcowy okres życia. Aż do ostatniego dnia. A także to,
co stało się z nim po śmierci. Znajdzie pan tam też list, którego jestem
adresatem. Wszystko jest w nim wyjaśnione. Charakter pisma ewidentnie wskazuje,
że fizycznie autorem jest mój syn, Maciek. Jednak sam nie byłby w stanie
napisać tego. Ma sześć lat... Ten zeszyt zawiera dowody, że głosem w głowie
Maćka jest Adam. Proszę, niech pan się przekona - powiedziała i przekazała
zeszyt doktorowi.
Doktor
skwapliwie przejrzał "ZBIÓR DOWODÓW". Zamknął zeszyt, położył go na
biurku i odchylił się w fotelu. Przez chwilę wpatrywał się w zamyśleniu w matkę
swojego pacjenta. Ewa nie wytrzymała spojrzenia, spuściła wzrok i nagle
przypomniała sobie o jeszcze jednej istotnej rzeczy. Wzięła torbę na kolana,
rozsunęła zamek.
-Mam
jeszcze coś, co może pana zainteresować. To artykuł z...
-Nie
- przerwał jej doktor.
-Ale...
to może być ważne - powiedziała Ewa.
-Powiedziałem
nie. Niech pani nic już nie mówi. Teraz proszę posłuchać, co mam pani do
powiedzenia. Ten zeszyt to stek bzdur. Nie wiem kogo pani chce oszukać. Nie ze
mną takie numery.
-Przecież...
-Cicho,
ja teraz mówię - doktor po raz kolejny nie dał dokończyć Ewie. - Paranoja
indukowana. Czy mówi to coś pani? - zapytał.
-Nie,
raczej nie.
-Już
wyjaśniam. Jest to stan, w którym osoba blisko związana z chorym, wierzy
bezkrytycznie w jego urojenia. Sądzę, że dobrze pani zrobi pobyt w naszej
placówce, skoro myśli Maćka bierze pani za dogmat - powiedział doktor. - Chcę
dla pani jak najlepiej - dodał życzliwie.
-Pan
żartuje, prawda? Proszę powiedzieć, że to tylko żarty? - Ewa czuła jak ogarnia
ją panika.
-Spokojnie...
Leczenie nie potrwa długo. Myślę, że za tydzień, może dwa wypiszemy panią.
Muszę jednak uprzedzić, że nie będzie mogła pani widywać syna. Przynajmniej
przez pierwszy tydzień, potem może to się zmienić.
-Pan
nie ma prawa! Nie zgadzam się! Oddajcie mi syna! - Ewa krzyczała. Cały stres,
który w sobie dusiła, teraz z niej zaczął uchodzić w postaci gniewu. Rzuciła
się na doktora. Nieudolnie okładała pięściami, ciągnęła za włosy, kopała. Potem
wzięła krzesło i rzuciła. Trafiła w okno, szyba pospała się. Potem wzięła
laptopa z biurka i gruchnęła nim o ziemię. Nagle drzwi się otworzyły. Personel
zakładu nie musiał zaglądać i pytać, by wiedzieć co się dzieje. Dwóch mężczyzn
chwyciło ją, kobieta ze strzykawką w ręku zbliżyła się do niej. W gabinecie
doktora zapanował spokój.
Otworzyła
oczy. Było ciemno. Próbowała się wyprostować, jednak coś ograniczało jej ruchy.
-Halo!
Gdzie ja jestem? - zaczynała odczuwać klaustrofobię. Pomieszczenie było małe,
bardzo małe. - Pomocy! Niech ktoś mi pomoże!
Nagle
zapaliło się światło. Ewa zmrużyła oczy. Wszedł mężczyzna w białym fartuchu.
-Spokojnie.
Nic pani nie grozi. Proszę się uspokoić. Jest pani w zakładzie dla chorych
umysłowo. Proszę się nie martwić. Pani choroba nie jest poważna. A pani
obecność tutaj, w izolatce, tłumaczy fakt zaatakowania doktora, którego
pacjentem jest pani syn.
-Ale...
dlaczego? - nagle pojęła wszystko. Jest w kaftanie bezpieczeństwa. Została tu
zamknięta, bo w furii rzuciła się na doktora. - Co teraz ze mną zrobicie? -
zapytała.
-Sprawa
trafiła do prokuratury. Zostanie pani tutaj do czasu rozprawy. A potem wszystko
będzie uzależnione od werdyktu sądu.
-To
niemożliwe. Jestem zdrowa.
-Być
może. Przejdzie pani odpowiednie badania. Tymczasem może pani widywać się z
synem do woli, ma swój pokój na końcu korytarza. Dopóki diagnoza nie jest
znana, traktujemy panią jako potencjalnie chorą umysłowo.
Doktor
zaprowadził Ewę do jej pokoju. Zapoznał ją z regulaminem zakładu. Pierwszy
tydzień będzie obserwowana i badana. Potem stanie przed sądem. Może stąd
wyjdzie, może zostanie na dłużej.
Poszła
zobaczyć się z synem. I z Adamem. Rzucili się sobie w objęcia. Rozmawiali
długo. Wkrótce odbył się proces Ewy. Została uznana jako niepoczytalna i jej
pobyt w placówce się przedłużył. Przedłużył się o lata. Jednak nie zakazano
widywania jej się z synem. Zauważono, że ich wspólne spędzanie czasu dobrze
wpływa na ich kondycję psychiczną.
Epilog
-Mogę
napić się coli? - zapytał Maciek podczas obiadu.
-Nie,
nie możesz. Cola wypłukuje wapno - odparła matka.
-Ale
Adam mówi, że nic mi się nie stanie!
-Adam,
mógłbyś mi pomóc wychować syna. Chyba nie chcesz, żeby twoje kości nie miały w
sobie minerałów.
-Masz
rację, tylko kości ze mnie zostały - odpowiedział za pośrednictwem Maćka.
Ewa zaśmiała się. No tak, jego ciało
już dawno uległo rozkładowi, pomyślała. Dokończyli obiad w rodzinnym gronie.
Teraz Maciek zwracał się do Adam per "tato", choć tylko w myślach
rozmawiali. Tworzyli niespotykaną rodzinę. Składały się na nią trzy osoby, choć
fizycznie było o jedną mniej. Nie przejmowali się tym. Nie obchodziło ich, że
są traktowani jakby mieli coś nie tak z psychiką. Wiedzieli, że są zwykłą,
kochająca się rodziną. Jedynym odstępstwem od normalności był brak klamek w
drzwiach. To drobiazg. Najważniejsze, że było im razem dobrze. Ich ognisko
domowe nigdy nie zgaśnie.